Była dopiero po pierwszej w nocy, gdy mały Tomek Nowak wszedł do izby przyjęć w Szpitalu Świętej Jadwigi w Krakowie, tuląc mocno zawiniętą w cienki, wyblakły żółty kocyk swoją malutką siostrzyczkę. Ostre zimowe powietrze wdarło się za nim, gdy drzwi się otworzyły, muskając jego małe, bose stópki.
Pielęgniarki przy recepcji wszystkie się odwróciły, zaskoczone widokiem tak małego dziecka stojącego tam samotnie.
Pierwsza podeszła pielęgniarka Ola Kowalska. Serce jej się ścisnęło, gdy zauważyła siniaki na jego ramionach i małą ranę nad brwią. Pochyliła się powoli, mówiąc łagodnym, uspokajającym tonem.
— Kochanie, wszystko w porządku? Gdzie są twoi rodzice? — zapytała, patrząc w jego szeroko otwarte, przestraszone oczy.
Tomek zaczął drżeć. — Ja… potrzebuję pomocy. Proszę… moja siostra jest głodna. I… nie możemy wrócić do domu — szepnął, a jego głos brzmiał krucho i łamliwie.
Ola wskazała mu krzesło obok. W szpitalnym świetle siniaki na jego ramionach były wyraźne — ślady palców przebijały przez znoszoną bluzę z kapturem. Niemowlę, pewnie około ośmiu miesięcy, poruszyło się słabo w jego ramionach, maleńkie rączki drgając.
— Jesteście tu bezpieczni — powiedziała cicho Ola, odgarniając mu włosy z czoła. — Jak się nazywasz?
— Tomek… a to Zosia — odparł, przyciskając niemowlę mocniej do piersi.
W ciągu kilku minut przybył doktor Piotr Wiśniewski, pediatra, oraz ochroniarz. Tomek wzdrygał się przy każdym gwałtownym ruchu, instynktownie zasłaniając Zosię.
— Proszę, nie zabierajcie jej — błagał. — Ona płacze, jak mnie nie ma.
Doktor Piotr przykucnął, mówiąc spokojnie. — Nikt jej nie zabierze. Ale muszę wiedzieć, Tomku, co się stało?
Chłopiec nerwowo spojrzał w stronę drzwi, zanim odpowiedział. — To mój ojczym. On… on mnie bije, jak mama śpi. Dzisiaj się wściekł, bo Zosia nie przestawała płakać. Powiedział… że na zawsze ją uciszy. Musiałem uciekać.
Słowa uderzyły Olę jak obuchem. Doktor Piotr wymienił poważne spojrzenie z ochroniarzem, po czym wezwał pracownicę socjalną i powiadomił policję.
Na zewnątrz szalała zamieć, śnieg kładł się cicho w grube warstwy. W środku Tomek trzymał Zosię mocno, nieświadomy, że jego odwaga już uruchomiła łańcuch zdarzeń, który uratuje ich życie.
Komisarz Marek Zalewski przyjechał w ciągu godziny, jego twarz była poważna w jasnym świetle fluorescencyjnych lamp. Badał wiele spraw znęcania się nad dziećmi, ale niewiele zaczynało się od siedmiolatka, który w środku nocy przynosi siostrę do szpitala.
— Wiesz, gdzie teraz jest twój ojczym? — zapytał komisarz.
— W domu… pił — odparł Tomek, jego cichy głos był stabilny, pomimo strachu w oczach.
Marek skinął na aspirantkę Kasię Nowak. — Wyślijcie patrol pod ten adres. Ostrożnie. Mamy do czynienia z dziećmi w niebezpieczeństwie.
Tymczasem doktor Piotr opatrzył rany Tomka: stare siniaki, złamane żebro i ślady wielokrotnych pobić. Pracowniczka socjalna, Marysia Szymańska, szeptała mu uspokajające słowa. — Zrobiłeś dobrze, przychodząc tutaj. Jesteś niesamowicie dzielny.
O trzeciej nad ranem policja dotarła do domu Nowaków na ulicy Lipowej. Przez oszronione okna widać było mężczyznę, który krążył po pokoju, krzycząc do pustego mieszkania. Gdy zapukali, krzyki nagle ustały.
— Robert Nowak! Policja! Otwierać! — zawołał jeden z funkcjonariuszy.
Żadnej odpowiedzi.
Chwilę pDrzwi w końcu się otworzyły, a Robert rzucił się w stronę funkcjonariuszy z rozbitą butelką, lecz został szybko obezwładniony, a Tomek i Zosia już nigdy nie musieli się go bać.



