Kobieta w schronieniu błagała motocyklistów, by zaadoptowali jej czwórkę dzieci przed śmierciąMotocykliści, wzruszeni jej prośbą, obiecali, że zadbają o dzieci, a kobieta odeszła w spokoju, wiedząc, że są w dobrych rękach.4 min czytania.

Dzielić

Pracownik socjalny powiedział nam, że prośba umierającej matki jest niemożliwa do spełnienia, ale przejechaliśmy 2000 kilometrów, żeby usłyszeć to od niej osobiście.

Mój przyjaciel z motocyklowego klubu Tomek i ja staliśmy w korytarzu schroniska powiatowego o 23 w środę, wciąż w zakurzonych kamizelkach, czekając, aż ją przyprowadzą.

Nigdy wcześniej jej nie spotkaliśmy. Nie znaliśmy nawet jej imienia aż do trzech dni temu. Ale jej siostra zadzwoniła do naszego stowarzyszenia motocyklowego weteranów z błaganiem, które złamało serca wszystkim w klubie:

„Moja siostra ma raka w czwartym stadium i czwórkę dzieci w wieku do dziewięciu lat. Ich ojciec jest w więzieniu. Zostało jej kilka tygodni życia, a opieka społeczna chce rozdzielić dzieci do różnych rodzin zastępczych.”

Głos siostry zadrżał. „Słyszała o waszych zbiórkach zabawek i dzieciach, którym pomogliście. Błaga, żeby ktoś zaopiekował się jej dziećmi razem.”

Dyrektor schroniska był stanowczy w rozmowie telefonicznej: „Dwaj kawalerowie po pięćdziesiątce bez doświadczenia w wychowywaniu dzieci nie mogą adoptować czwórki dzieci z traumą. To nie osobista decyzja, tylko przepisy.”

Ale jeśli chcieliśmy je poznać i wspomóc finansowo, byliśmy mile widziani.

Pojechaliśmy mimo wszystko. Po krótkiej rozmowie z Tomkiem obaj wiedzieliśmy, że musimy to zrobić.

Oboje straciliśmy rodziny – ja przez rozwód dwadzieścia lat temu, on w wypadku samochodowym, który zabrał mu żonę i synka.

Przez lata uciekaliśmy przed tym bólem na naszych motocyklach. I doszliśmy do punktu, gdy ucieczka już nie wystarczała.

Drzwi się otworzyły, a pielęgniarka wyprowadziła ją na wózku. Kasia. Trzydziestodwulatka, która wyglądała na pięćdziesiąt.

Rak zabrał jej wagę, włosy, kolor. Ale jej oczy – były pełne życia, determinacji i desperacji.

Za nią szła czwórka maluchów, od dwóch do ośmiu lat, trzymając się za ręce. Najstarsza dziewczynka ściskała dłoń najmłodszej tak mocno, że jej kostki były białe. Nauczyły się nie puszczać siebie nawzajem.

To mnie złamało.

Kasia spojrzała na nas – dwóch brodatych motocyklistów w skórach i naszywkach – i uśmiechnęła się. „Przyjechaliście” – szepnęła. „Ania mówiła, że może się na to zdecydujecie, ale nie wierzyłam.”

Zaczęła płakać. „Przyjechaliście.”

Tomek ukląkł, by być na jej poziomie. Ja mam 190 cm, a Tomek 195, i obaj jesteśmy umięśnieni jak budowlańcy, którymi jesteśmy. Moglibyśmy przestraszyć.

Ale głos Tomka był cichy. „Pani Kasiu, siostra opowiedziała nam o waszej sytuacji. Chcieliśmy poznać panią i te wspaniałe dzieci.”

Dzieci patrzyły na nas jak na niedźwiedzie, które wtargnęły do budynku. Dwulatka chowała się za ośmioletnią siostrą.

Kasia złapała dłoń Tomka. „Umieram. Lekarze dają mi miesiąc.”

„Moje dzieci zostaną rozdzielone. Ola ma osiem lat. Bartek sześć. Zosia cztery. Mała Kasia dwa. Nigdy nie były rozdzielone. Boją się.”

Zamilkła. „System wrzuci je do różnych domów, bo nikt nie chce czwórki na raz, zwłaszcza…” Urwała.

„Zwłaszcza jakich?” – zapytałem łagodnie.

Spuściła wzrok. „Zwłaszcza czwórki dzieci, których ojciec siedzi w więzieniu, a matka umiera w schronisku.”

„Znam statystyki. Wiem, co dzieje się z takimi dziećmi w systemie. Ja też byłam w systemie. To łamie.”

Spojrzała na nas, ściskając dłoń Tomka mocniej. „Ale słyszałam, co robicie, wy, motocykliści. Zbiórki. Pomagacie dzieciom, rodzinom.”

„Ania pokazała mi artykuł o waszym klubie, jak opłaciliście pogrzeb weterana. Powiedziała, że może, tylko może, pomożecie moim dzieciom pozostać razem.”

Ola, ośmiolatka, podeszła do nas. Była drobna, z wielkimi oczami i zaciętą postawą.

„Zabierzecie nas od siebie?” – zapytała twardo. „Bo jeśli tak, ucieknę i zabiorę rodzeństwo. Obiecałam mamie, że zawsze będziemy razem.”

Jej podbródek był zadarty, ręce skrzyżowane. To dziecko już stało się matką dla rodzeństwa. Miała osiem lat i dźwigała świat.

Też ukląkłem. „Olu, nie przyszliśmy was rozdzielać. PrI pocałowałem jej czoło i przytuliłem mocno, wiedząc, że choć droga przed nami będzie trudna, to właśnie w tej chwili zaczęliśmy naprawiać siebie poprzez miłość do tych czterech małych dusz, które powierzyła nam Kasia.

Leave a Comment