Czterdziestoletni mężczyzna właśnie otrzymał telefon ze szpitala w Poznaniu, informujący go, że urodziła się dziewczynka, a on został wskazany jako ojciec.
Para nie miała własnych dzieci, ale adoptowali już trójkę, ponieważ oboje chcieli zaangażować się w adopcję. Dlatego też remontowali dom, by zrobić miejsce dla większej rodziny.
Tomasz był szczególnie uważny w kwestii przygarnięcia dziecka z domu dziecka, ponieważ sam był wychowankiem takiego miejsca. Od dzieciństwa powtarzał sobie, że przyjmie pod swój dach tyle dzieci, ile tylko będzie mógł.
„Jeśli pomogę tym dzieciom stać się najlepszymi wersjami siebie, to poczuję, że zrobiłem coś naprawdę ważnego” – powiedział swojej żonie, gdy rozmawiali o tym temacie.
Tomasz był także ojcem dwójki dorosłych już dzieci, które miał z byłą żoną, Ewą.
Dwa lata później poznał swoją drugą żonę, Katarzynę, i po kilku miesiącach randek wzięli ślub. Próbowali mieć własne potomstwo, ale bezskutecznie.
Pewnego dnia ich wytrwałość została nagrodzonia, a Katarzyna zaszła w ciążę.
Po podjęciu decyzji, zarezerwował dla Katarzyny, która miała urodzić za dwa miesiące, lot do Gdańska – miasta, które zawsze chciała odwiedzić.
Jednak gdy tylko tam dotarła, nagle zaczęła rodzić i natychmiast została przewieziona do szpitala.
Niestety, zmarła podczas porodu, więc Tomaszowi powiedziano, że ponieważ dziecko jest noworodkiem, musi natychmiast przylecieć.
Gdy jego samolot wylądował, wynajął auto i ruszył do szpitala, gdzie rzekomo zmarła jego żona.
W izbie przyjęć spotkał wolontariuszkę, osiemdziesięciodwuletnią kobietę, niedawno owdowiałą.
„Co się stało?” – zapytał natychmiast, przekraczając próg jej gabinetu.
„Proszę usiąść, panie Nowak” – powiedziała spokojnie.
„Wolę stać” – odparł.
„Przykro mi z powodu pana straty, ale żona doznała powikłań podczas porodu” – wyjaśniła.
Na te słowa Tomasz wybuchnął płaczem, a pani Kowalska cierpliwie przyglądała się, pozwalając mu przeżyć żałobę. Po kilku minutach odezwała się:
„Rozumiem, że przyjechał pan po dziecko, ale muszę się upewnić, że jest pan w stanie się nim zająć”.
„Proszę dzwonić, jeśli potrzebuje pan pomocy” – dodała.
Kiedy dotarł na lotnisko, kobieta przy bramce odmówiła mu wpuszczenia na pokład.
„To pana dziecko?” – spytała.
„Oczywiście” – odparł.
„Przepraszam, ale wydaje się zbyt małe na podróż samolotem. Ile ma dni?”
„Cztery. Czy mogę już przejść?” – powiedział zirytowany.
„Niestety, proszę okazać metrykę urodzenia i poczekać, aż skończy tydzień” – odpowiedział pracownik lotniska stanowczo.
„Żartujecie?” – warknął. „Mam zostać tu przez kilka dni? Nie mam tu rodziny, dlatego muszę wrócić do domu dzisiaj!”
„Przepraszam, to przepisy” – odparła i zajęła się następną osobą w kolejce.
Miał już spędzić noc na lotnisku, gdy przypomniał sobie panią Kowalską, życzliwą wolontariuszkę ze szpitala. Wolałby jej nie zawracać głowy, ale nie miał wyboru – zbliżał się wieczór.
„Cześć, Danuto” – powiedział. „Potrzebuję pomocy”.
„W tym świecie wciąż jest dobro” – pomyślał.
Tomasz spędził u pani Kowalskiej ponad tydzień, zanim wrócił do Wrocławia.
Nie mógł uwierzyć w jej hojność i zawsze nazywał ją aniołem. Nawet dziecko wydawało się ją lubić, rozpromieniając się na dźwięk jej głosu.
Podczas pobytu odkrył, że kobieta miała czworo dorosłych dzieci, siedmioro wnuków i troje prawnuków.
Po otrzymaniu metryki córki mógł wrócić do domu, ale utrzymywał kontakt ze starszą panią, która mu pomogła.
Na jej pogrzebie prawnik poinformował go, że pani Kowalska zostawiła mu część swojego majątku, tak samo jak własnym dzieciom.
Dla uhonorowania jej dobroci, Tomasz przekazał te pieniądze na fundację, którą założył wspólnie z jej dziećmi.