W dniu moich osiemnastych urodzeń matka wyrzuciła mnie z domu. Lata później los zawiódł mnie z powrotem, a w piecu odkryłam jej mrożącą krew w żyłach tajemnicę4 min read

Ewa zawsze czuła się obco we własnym domu. Matka wyraźnie faworyzowała jej starsze siostry – Olę i Kasię – okazując im znacznie więcej troski i ciepła. Ta niesprawiedliwość głęboko raniła dziewczynę, ale tłumiła w sobie urazę, ciągle próbując przypodobać się matce i choć trochę zbliżyć do jej miłości.

„Nie licz, że zamieszkasz ze mną! Mieszkanie dostaną twoje siostry. A ty od dziecka patrzysz na mnie jak wilczek. Więc żyj, gdzie chcesz!” – tymi słowami matka wyrzuciła Ewę z domu, ledwie ta skończyła osiemnaście lat.

Ewa próbowała się sprzeciwić, tłumaczyć, że to niesprawiedliwe. Ola była tylko trzy lata starsza, a Kasia pięć. Obie skończyły studia opłacone przez matkę; nikt nie poganiał ich do samodzielności. Ale Ewa zawsze była tą inną. Mimo wszystkich starań, by być „dobrą”, w rodzinie kochano ją tylko powierzchownie – jeśli w ogóle można to nazwać miłością. Jedynie dziadek traktował ją życzliwie. To on przygarnął córkę, gdy ta zaszła w ciążę, a jej mąż porzucił ją i zniknął bez śladu.

„Może mama martwi się o siostrę? Mówią, że bardzo ją przypominam” – myślała Ewa, szukając wytłumaczenia dla matczynego chłodu. Kilkakrotnie próbowała szczerze porozmawiać z matką, ale zawsze kończyło się awanturą lub histerią.

Dziadek był jej prawdziwym oparciem. Najpiękniejsze dziecięce wspomnienia wiązały się z wsią, gdzie spędzali lato. Ewa uwielbiała pracę w ogrodzie i na polu, nauczyła się doić krowy, piec pierogi – wszystko, byle tylko opóźnić powrót do domu, gdzie każdego dnia spotykały ją pogarda i wymówki.

„Dziadku, dlaczego nikt mnie nie kocha? Co ze mną nie tak?” – pytała często, powstrzymując łzy.

„Ja cię bardzo kocham” – odpowiadał łagodnie, ale nigdy nie wspominał ani słowem o matce czy siostrach.

Mała Ewa chciała wierzyć, że ma rację, że jest kochana, tylko w szczególny sposób… Ale gdy skończyła dziesięć lat, dziadek zmarł, a od tamtej pory rodzina traktowała ją jeszcze gorzej. Siostry dokuczały jej, a matka zawsze stawała po ich stronie.

Od tego dnia nigdy nie dostała nic nowego – tylko ubrania po Oli i Kasi. Te drwiły:

„O, jaka modna bluzka! Do podłogi albo dla Ewy – jak wolicie!”

A jeśli matka kupiła słodycze, siostry zjadały wszystko same, wręczając Ewie tylko opakowania:

„Masz, głuptasie, zbieraj papierki!”

Matka słyszała to wszystko, ale nigdy ich nie skarciła. Tak Ewa dorastała jako „wilczek” – niepotrzebna, ciągle błagająca o miłość ludzi, którzy widzieli w niej tylko obiekt drwin i niechęci. Im bardziej starała się być dobra, tym bardziej ją nienawidzili.

Dlatego gdy matka wyrzuciła ją w osiemnaste urodziny, Ewa znalazła pracę jako sanitariuszka w szpitalu. Wytrzymałość i ciężka praca stały się jej nawykiem, a teraz przynajmniej dostawała za to pieniądze – choć niewiele. Ale tu nikt jej nie nienawidził. Jeśli gdzieś nie spotyka cię złośliwość, gdy jesteś życzliwa, to już postęp. Tak właśnie myślała.

Pracodawca dał jej nawet szansę na stypendium i szkolenie na chirurga. W małym miasteczku tacy specjaliści byli bardzo potrzebni, a Ewa już zdążyła pokazać talent, pracując jako pielęgniarka.

Życie było ciężkie. W wieku dwudziestu siedmiu lat nie miała bliskich. Praca stała się całym jej życiem – dosłownie. Żyła dla pacjentów, których ratowała. Ale uczucie samotności nie opuszczało jej: wciąż mieszkała sama w akademiku, jak dawniej.

Wizyty u matki i sióstr zawsze kończyły się rozczarowaniem. Ewa starała się bywać tam jak najrzadziej. Wszyscy wychodzili na papierosa i plotkowali, a ona wychodziła na ganek, by popłakać.

Pewnego razu w takiej chwili podszedł do niej kolega – sanitariusz Tomek:

„Czemu płaczesz, piękna?”

„Jaka piękna… Nie żartuj sobie” – odparła cicho.

Uważała się za przeciętną, szarą myszkę, nawet nie zauważając, że pod trzydziestkę stała się drobną, urokliwą blondynką z dużymi niebieskimi oczami i zgrabnym nosem. Niezdarność młodości zniknęła, ramiona się wyprostowały, a jasne włosy, związane w surowy kok, zdawały się chcieć się uwolnić.

„Jesteś naprawdę bardzo ładna! Doceniaj siebie i nie wieszaj nosa. Poza tym świetnie rokujesz jako chirurg, życie ci się układa” – pocieszał ją.

Tomek pracował z nią od prawie dwóch lat, czasem wręczając jej czekoladki, ale to była ich pierwsza prawdziwa rozmowa. Ewa wyI gdy tak stała z drewnianą skrzynką w dłoniach, poczuła, że wreszcie odnalazła swoje miejsce na świecie, a skrawek nieba nad starą chatą był właśnie tym, czego zawsze pragnęła.

Leave a Comment