Ósmy urodziny mojej córki miały być najszczęśliwszym dniem w jej życiu. Przez całe tygodnie przygotowywaliśmy się razem – ozdobiliśmy dom kolorowymi balonami, zamówiliśmy animatora przebranego za ulubioną księżniczkę Jagienkę, a ja upiekłam tort w kształcie zamku. Kraków świecił słońcem, gdy czekaliśmy na gości w naszym mieszkaniu na Kazimierzu. Ale gdy wybiło południe, nikt się nie pojawił.
Telefon milczał. Zaczęłam przeglądać wiadomości i wtedy zrozumiałam – moja siostra, Krystyna, której powierzyłam pomoc w zaproszeniach, wysłała fałszywe SMS-y pod moim nazwiskiem. Każdy z nich brzmiał: *”Niestety, przyjęcie zostało odwołane z powodu rodzinnych problemów.”* Nawet moi rodzice, Zofia i Tadeusz, uwierzyli w tę kłamliwą historię. Nie zadzwonili, nie napisali ani słowa do swojej wnuczki, Zuzy.
Mała stała w środku pokoju w swojej koronkowej sukience, patrząc na stół pełen niedotkniętych łakoci i prezentów. “Mamo, dlaczego nikt nie przyszedł?” – zaszlochała. Nie płakałam. Wzięłam głęboki oddech i rzuciłam: “Bo dzisiaj świętujemy tylko we dwie, jak prawdziwe królowe!” Zamiast rozpaczy – tańczyłyśmy przy dźwiękach disco polo, jadłyśmy tort rękami i śmiałyśmy się, udając, że bawimy się z niewidzialnymi przyjaciółmi.
Następnego dnia obudziłam się z zimnym spokojem. Wszyscy, którzy powiadomili mnie o oszustwie Krystyny, byli wstrząśnięci – “Przecież to było okropne!” – mówiła sąsiadka z bloku, Pani Bożena. Zamiast krzyku, przygotowałam drugie przyjęcie. Tym razem zaprosiłam tylko tych, którzy naprawdę kochają Zuzię. Na stole zamiast tortu stanęły pączki z różą, a w tle śpiewał Maryla Rodowicz.
Gdy moi rodzice i siostra wpadli wieczorem, bladzi jak ściana, wiedziałam, co czują. “Jak mogłaś?” – szepnęła Krystyna, widząc zdjęcia z imprezy. “To ty powinnaś zadać sobie to pytanie” – odparłam, podając jej paragon z cukierni – 300 złotych za tort, który nikt nie zjadł. Moja matka zakryła usta dłonią. “Zuza nas pytała, czy nie kochamy jej…”.
W ich oczach zobaczyłam panikę – zrozumieli, że stracili coś, czego nie da się naprawić prezentem ani pustymi przeprosinami. Zuzia tego wieczoru dostała coś ważniejszego niż zabawki – nauczkę, że czasem nawet rodzina może złamać serce, ale prawdziwi przyjaciele zawsze zostaną. A ja? Nauczyłam się, że cisza potrafi zaboleć bardziej niż krzyk.
Gdy drzwi się zamknęły za nimi, Zuza przytuliła miśka – białego kotka o imieniu Pikus. “Mamo, czy jutro też możemy zrobić bal?” – zapytała. “Każdy dzień może być świętem, kochanie” – odpowiedziałam, patrząc, jak Pikus przewraca się na stosie opakowań po cukierkach. Tylko wiatr szeleścił za oknem, niosąc echo tamtych fałszywych słów, które już nigdy nie miały nas dotknąć.



