Gwiżdżący pociąg przeciął zmierzch, a to, co ujrzał, zmieniło go na zawsze5 min czytania.

Dzielić

Miała to być kolejna spokojna wieczór. Jan Kowalski, 36-letni wdowiec i rolnik, wracał do domu starą linią kolejową przecinającą pola za jego gospodarstwem. Jego buty skrzypiały na żwirze, a każdy krok odbijał się echem samotnego życia. Od śmierci żony dwa lata temu, dni Jana wyglądały tak samo: praca na roli, cisza i coraz cichszy śmiech jego 10-letniej córki Zosi, która uczyła się w mieście.

Ale tego wieczoru ciszę przerwał krzyk.

Przenikliwy, pełen przerażenia dźwięk rozdarł powietrze. To nie był głos zwierzęcia, lecz człowieka. Jan stanął jak wryty. Potem usłyszał kolejny krzyk, tym razem słabszy, a w tle odległy pomruk nadjeżdżającego pociągu.

Nie myśląc długo, ruszył biegiem. Serce waliło mu jak młot, a ziemia drżała pod stopami. Gdy minął zakręt, zobaczył scenę, która zamroziła mu krew w żyłach.

Młoda kobieta była przywiązana do torów, grubym sznurem związano jej nadgarstki, a kostki przykuto do stalowej szyny. Jej podarta sukienka przyklejała się do posiniaczonej skóry, a długie, kasztanowe włosy splątały się z ziemią i potem. Najgorsze jednak było maleńkie dziecko, które przyciskała do piersi, zawinięte w podartą kołdrę i cicho płaczące.

Gwizd pociągu stał się głośniejszy; zostały sekundy.

— Nie, nie, nie…! — wykrztusił Jan, rzucając się ku niej. Padł na kolana obok kobiety. — Nie ruszaj się! Zaraz cię uwolnię!

Otworzyła powoli oczy. — Proszę… moje dziecko — szepnęła, ledwo słyszalnie przez huk pociągu.

Jan wyciągnął nóż i przeciął sznury. Pociąg był tak blisko, że czuł drżenie ziemi i gwałtowne wibracje szyn. Ostrze ślizgało mu się w spoconych dłoniach.

— Dawaj! — krzyknął, tnąc mocniej. Sznur pękł. Jednym szarpnięciem uwolnił jej rękę, potem łańcuch przy kostce. Chwycił kobietę i dziecko, przewracając się z nimi na bok tuż przed pędzącym pociągiem.

Huk wbijał się w uszy, gorący wiatr smagał twarz. Gdy pociąg w końcu przejechał, Jan leżał nieruchomo, dysząc, z kobietą i dzieckiem w ramionach — żywi.

Długo tylko na nich patrzył, wstrząśnięty, jak blisko byli śmierci. Kobieta drżała, tuląc swojego synka.

— Dziękuję… — wyszeptała cicho.

Ale gdy Jan spojrzał jej w oczy, zobaczył coś więcej niż strach — tajemnicę, którą nie była gotowa wyjawić.

Zaniósł kobietę i dziecko do swojego gospodarstwa na obrzeżach wsi. Słońce już zaszło, gdy dotarli na miejsce. Starsza sąsiadka, pani Nowak, usłyszała zamieszanie i wybiegła.

— Boże święty! — krzyknęła, widząc czerwone od sznurów nadgarstki kobiety. — Co się stało?

— Znalazłem ją przywiązaną do torów — powiedział Jan, łapiąc oddech. — Ktoś to zrobił.

Położyli kobietę na kanapie, a pani Nowak delikatnie wzięła niemowlę. Maluch, mający zaledwie kilka tygodni, cicho zapłakał. Jan szybko dowiedział się, że kobieta nazywa się Kinga Wiśniewska. Na początku mówiła mało, wciąż wstrząśnięta.

Tej nocy Jan nie mógł spać. Wracał myślami do tej sceny: sznury, płacz dziecka, strach w oczach Kingi. Dlaczego ktoś by to zrobił?

Rano Kinga była już obudzona, ale blada. Jan przyniósł jej jedzenie i zapytał łagodnie: — Kto cię tam przywiązał?

Jej usta drżały. — Szukają mnie — szepnęła. — Wrócą.

— Kto?

Zawahała się, mocniej przyciskając synka. — Rodzina mojego męża. Uważają, że ich znieważyłam. Gdy zmarł, obwinili mnie… mówili, że splamiłam ich nazwisko. Uciekłam, ale mnie znaleźli. — Jej głos się załamał. — Chcieli się upewnić, że już nigdy nie odezwę się ani słowem.

Jan zaciął szczękę. — Tutaj jesteś bezpieczna.

Ale Kinga pokręciła głową. — Nikt nie jest bezpieczny, gdy ktoś szuka zemsty.

W kolejnych dniach powoli dochodziła do siebie pod opieką pani Nowak. Pomagała w domowych obowiązkach, karmiła dziecko i zaczęła znów się uśmiechać, choć jej wzrok często błądził w stronę dalekich wzgórz, jakby wypatrywała kogoś… lub czegoś.

Pewnego popołudnia Jan wrócił ze wsi ze złymi wieściami. Sklepikarz powiedział mu, że dwóch mężczyzn pytało o młodą kobietę z dzieckiem, oferując pieniądze za informacje.

Tej nocy, gdy na dworze wył wiatr, Jan naładował strzelbę i stanął przy oknie. Lampa migotała łagodnie. Kinga stała przy drzwiach, trzymając dziecko. Ich spojrzenia się spotkały — w jej oczach był strach, w jego determinacja.

— Jeśli przyjdą — powiedział cicho — będą musieli przejść przeze mnie.

I właśnie wtedy rozległ się odgłos kopyt w dolinie.

Dźwięk stawał się coraz głośniejszy, równy i celowy. Jan mocniej ścisnął strzelbę. Światło księżyca rozlało się po polach, ukazując trzech jeźdźców pędzących w ich stronę.

Pani Nowak zgasiła lampę. — Znaleźli ją — wyszeptała.

Kinga przycisnęła dziecko mocniej do siebie, drżąc. — To oni.

Jeźdźcy zatrzymali się na skraju podwórza. Największy z nich — barczysty mężczyzna z blizną na policzku — wrzasnął: — Wiemy, że tam jest! Odsuń się, gospodarzu! Należy do nas!

Jan wyszedł na ganek, trzymając strzelbę. — NJan uniósł strzelbę, gotowy bronić swojej nowej rodziny do końca, a wiatr przyniósł echo jego ostatnich słów: “Tutaj nikt już was nie skrzywdzi.”

Leave a Comment