Zadzwoniłem na policję przez motocyklistę, aż zobaczyłem, czym karmi sąsiada3 min czytania.

Dzielić

Dzisiaj prawie wezwałam policję na motocyklistę, który wspinał się na baluon mojego sąsiada, dopóki nie zobaczyłam, co podaje. Mój palec dosłownie zawisł nad przyciskiem alarmowym 112, gdy przyjrzałam się przez kuchenne okno i zrozumiałam, że ten przerażający, wytatuowany mężczyzna, wiszący trzy piętra nad ziemią, wcale się nie włamuje.

Trzymał miseczkę z jedzeniem przed umierającym z głodu psem, który był uwięziony na tym balkonie od sześciu dni.

Sześć dni. Przez prawie tydzień patrzyłam, jak ten pies powoli umiera. Owczarek niemiecki. Wychudzony. Zrozpaczony. Szczekał i skamlał o każdej porze. Mieszkanie należało do jakiegoś gościa, którego wyrzucili, ale najwyraźniej zostawił tam swojego psa, by umarł z głodu.

Dzwoniłam po straż miejską cztery razy. Powiedzieli, że nie mogą wejść bez zgody właściciela lub nakazu. Dzwoniłam na policję.

Odpowiedzieli, że to sprawa straży miejskiej. Dzwoniłam do administracji budynku. Stwierdzili, że „pracują nad tym”, ale nie mogą wyważyć drzwi bez odpowiednich procedur prawnych.

Tymczasem żywe stworzenie umierało trzydzieści metrów od mojego okna. A ja czułam się bezsilna. Wszyscy tak się czuliśmy. Cały blok słyszał, jak ten pies płacze. Niektórzy narzekali na hałas. Większość z nas po prostu czuła się zła, ale nie wiedziała, co zrobić.

Aż dziś rano usłyszałam, jak podjeżdża motocykl. Głośne rury. Takie, od których drżą szyby. Wyjrzałam i zobaczyłam go. Rosły facet. Gęsta broda. Skórzana kamizelka w naszywki. Ręce pokryte tatuażami. Typ człowieka, przy którym ludzie przechodzą na drugą stronę ulicy.

Patrzył w górę, na ten balkon. Pies stał przy balustradzie, ledwo się trzymając na nogach, szczekając słabo. Motocyklista stał tak może dwie minuty, tylko się przyglądał. Potem wszedł do bloku. Myślałam, że może tu mieszka. Mamy tu różne typy.

Dwadzieścia minut później usłyszałam krzyki na korytarzu. Uchyliłam drzwi. Motocyklista kłócił się z administratorem. „Ten pies umiera” – powiedział. Głos miał szorstki, ale opanowany. „Nie proszę o pozwolenie. Mówię ci, że uratuję to zwierzę.”

Administrator potrząsał głową. „Panie, nie możemy pozwolić mieszkańcom na włamywanie się do cudzych mieszkań. Jeśli pan spróbuje, będę musiał wezwać policję.” Motocyklista spojrzał na niego. „No to dzwoń. Ale ja tego psa uratuję.”

Odszedł. Administrator odszedł szybko, pewnie, by spełnić swoją groźbę. Wróciłam do mieszkania i patrzyłam przez okno. Motocyklista wyszedł z budynku, podszedł do swojego motocykla i wyjął plecak. Potem zrobił coś, czego się nie spodziewałam.

Zaczął się wspinać. Nie po schodach. Po samej ścianie budynku. Była tam dekoracyjna fasada z wystającymi elementami – wystarczającymi, jeśli jesteś wystarczająco silny i szalony. Ten facet najwyraźniej był i taki, i taki.

Wspiął się na pierwsze piętro. Potem na drugie. Patrzyłam, jak ciągnie się do góry wytatuowanymi rękami, jego buty znajdowały oparcie na wąskich gzymsach. Nie miał żadnego zabezpieczenia. Żadnych lin. Żadnej uprzęży. Tylko motocyklista w średnim wieku, wspinający się trzy piętra po ceglanym budynku w biały dzień, bo pies umierał z głodu.

Wtedy prawie zadzwoniłam na 112. Bo choć rozumiałam, co próbuje zrobić, wyglądało to na szaleństwo. Mógł spaść. Mógł zginąć. A ja byłabym świadomoW końcu to jednak on, a nie ci, którzy mieli władzę i procedury, okazał się prawdziwym bohaterem.

Leave a Comment