Siedziałam na drewnianej ławce przed Szpitalem Uniwersyteckim w Warszawie, ściskając dłonie tak mocno, że kostki zrobiły się białe. Wiosenne powietrze niosło słodki zapach kwitnących kasztanowców, ale do mnie nie docierał. Mój mąż, Kacper Nowak, leżał w oddziale intensywnej terapii za tymi ścianami, walcząc o życie z wrogiem, którego się nie zPrzed nami było jeszcze wiele wyzwań, ale tego wieczoru, przy blasku ogniska i śmiechu rodziny, wiedziałam już, że najgorsze mamy za sobą.
