Mała dziewczynka w Biedronce chwyciła moje wytatuowane ramię i wyszeptała: „Tatuś chce zabić mamę”, zanim jeszcze zobaczyłem, kto za nią idzie.
Mam sześćdziesiąt trzy lata, jeżdżę na motorze, cały jestem pokryty tatuażami i bliznami. Widziałem w życiu różne rzeczy. Wietnam. Bójki w barach. Braci ginących na szosie. Ale nic nie przygotowało mnie na czysty strach w oczach tej sześcioletniej dziewczynki, która przybiegła do mnie w alejce z płatkami śniadaniowymi i przylgnęła do mojej kamizelki.
„Proszę, panie” – szepnęła, przyciskając się do mojej nogi. – „Proszę, udawaj, że jesteś moim tatusiem. Nie pozwól mu mnie zabrać.”
Spojrzałem na tę drobną dziewczynkę z potarganymi brązowymi włosami i siniakami na rękach. Potem podniosłem wzrok i zobaczyłem go. Mężczyznę po trzydziestce. Z zaczerwienioną twarzą. Spoconego. Przeszukującego półki jak drapieżnik.
„Ola!” – wrzasnął. – „Ola Maria, natychmiast wracaj do mnie!”
Dziewczynka – Ola – zaczęła się trząść tak mocno, że czułem to przez moje spodnie. „To mój tatuś” – wyszeptała. – „Ale on już nie zachowuje się jak tatuś. Zrobił mamie bardzo krzywdę. Było tyle krwi.”
Krew we mnie zastygła.
„Jak bardzo?” – spytałem cicho, kucając przy niej, nie spuszczając jednak wzroku z mężczyzny, który zbliżał się do nas.
„Mama się już nie rusza” – głos Oli był ledwo słyszalny. – „Leży na podłodze w kuchni, wszędzie krew, a tatuś powiedział, że jeśli komukolwiek powiem, to też mnie uśpi na zawsze.”
Mężczyzna nas zauważył. Wzrok zatrzymał najpierw na Oli, potem na mnie. Widziałem, jak kalkuluje w głowie. Zastanawia się, czy da radę ze mną wygrać. Czy warto ryzykować, by porwać córkę i uciec.
Powoli wstałem. Moje metr dziewięćdziesiąt i sto dwadzieścia kilo. Niech zobaczy moją kamizelkę. Niech zobaczy naszywki. Niech zobaczy blizny na moich knykciach po czterdziestu latach walki.
Niech zrozumie, że jeśli chce dobrać się do tego dziecka, będzie musiał przejść przeze mnie.
„Ola, kochanie, chodź tutaj” – powiedział mężczyzna, głos miał ściśnięty. Sztuczny spokój. – „Tatuś cię wszędzie szukał. Musimy wracać do domu sprawdzić, jak mama.”
Uchwyt Oli na mojej kamizelce zaciął się mocniej. „Nie” – szepnęła. – „Nie, nie, nie.”
Położyłem dłoń na jej głowie. Delikatnie. Ochronnie. „Jest tu bezpieczna” – rzuciłem w kierunku mężczyzny. Mój głos nie był delikatny. – „Może powinniśmy zadzwonić po kogoś, żeby sprawdził twoją żonę. Upewnić się, że wszystko w porządku.”
Twarz mężczyzny zmieniła się. Sztuczny spokój zniknął. „To moja córka. Natychmiast mi ją oddaj, albo dzwonię na policję.”
„Dobry pomysł” – odparłem. – „Zadzwońmy na policję. Teraz.”
Jedną ręką sięgnąłem po komórkę, drugą wciąż trzymając na głowie Oli. Jego wzrok pobiegł do telefonu, potem do mnie, znów do Oli.
„Ola, licz teraz do trzech…”
„Nie liczysz do niczego” – przerwałem mu. Mój głos stał się twardy jak stal. – „Stoisz tu spokojnie, a ja dzwonię po dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć. A jeśli zrobisz jeden krok w stronę tej dziewczynki, przekonasz się, co się dzieje, gdy grozisz dziecku w obecności starego motocyklisty, któremu nie zostało już nic do stracenia.”
Inni klienci zaczęli się zatrzymywać. Gapić się. Podszedł pracownik sklepu, może dwudziestolatek. Mężczyzna zobaczył gromadzących się ludzi.
Uciekł.
Odwrócił się i pognał do wyjścia jak tchórz. Pracownik sklepu ruszył za nim, ale zawołałem: „Zostaw go! Dzwonić na policję! Powiedzcie, że jest przemoc domowa i możliwe zabójstwo pod…” – spojrzałem na Olę. – „Słoneczko, jaki jest twój adres?”
Ola wyrecytowała adres przez łzy. „Klimczoka 47. Żółty dom z zepsutym płotem.”
Pracownik już był na linii z dyspozytorem. Inni klienci otoczyli nas, pytając, czy mogą pomóc. Jedna kobieta podała Oli swoją kurtkę, bo dziewczynka trzęsła się jak osika.
Znów uklęknąłem. „Ola, kochanie, policja już jedzie. Sprawdzą, co z mamą. Znajdą też twojego tatę. Jesteś bezpieczna. Obiecuję, że jesteś bezpieczna.”
„A jeśli wróci?” – Jej głos był taki mały. Tak złamany.
„Wtedy najpierw będzie musiał przeze mnie przejść.” – Spojrzałem jej w oczy. – „Mam córkę. Ma teraz trzydzieści pięć lat. I gdyby ktokolwiek ją skrzywdził, gdy była mała, zabiłbym go gołymi rękami. Rozumiesz? Trafiłaś na właściwą osobę. Nic ci się nie stanie.”
Policja przyjechała sześć minut później. Trzy radiowozy. Migające światła. Natychmiast wysłali patrole pod adres Oli, a dwóch funkcjonariuszy zostało z nami w sklepie.
„Panie, może nam pan opowiedzieć, co się stało?” – spytała policjantka.
Opowiedziałem wszystko. Każde słowo, które wypowiedziała Ola. Każdy szczegół, który pamiętałem. Z każdym zdaniem twarz policjantki stawała się bledsza.
„Ola” – powiedziała łagodnie, klękając przy niej. – „Byłaś bardzo, bardzo odważna. Możesz mi opowiedzieć o mamie? Kiedy tatuś ją skrzywdził?”
„Dziś rano. Przed śniadaniem. Krzyczeli o pieniądze, a potem tatuś złapał patelnię i uderzył mamę w głowę. Upadła i już nie wstała.” – Ola płakała. – „Było tyle krwi. Tatuś kazał mi iść do pokoju, ale słyszałam, jak dzwonił. Mówił, że zabierze mnie daleko, żeby nikt nas nie znalazł.”
Radio policjantki zasyczało. „Jednostka 47, jesteśmy na Klimczoka 47. Kobieta poszkodowana, nieprzytomna, uraz głowy. Pogotowie już na miejscu. Jest źle.”
„Czy żyje?” – spytała policjantka do radia.
Szum. Potem: „Ledwo. Pracują nad nią.”
Ola to usłyszała. „Mama żyje?” – Spojrzała na mnieOla spojrzała na mnie z rozpaczliwą nadzieją w oczach, a ja uścisnąłem jej dłoń mocniej, wiedząc, że jej walka dopiero się zaczyna, ale już nigdy nie będzie sama.



