Wyrzucona z pracy – zemsta teściowej5 min czytania.

Dzielić

„O matko, mało się nie zesrałam ze śmiechu na tym zebraniu!” – Kasia cisnęła buty w kąt i zwaliła się na kanapę, nawet nie zadając sobie trudu, by zdjąć marynarkę. „Wyobrażasz? Oskarżają cię o defraudację na oczach całego działu! A ty – do cholery, doświadczona księgowa, sprawdzona przez audytorów z «Premium Audit»!”

Ale mówiła do nikogo. Do kuchennej szafki, do kota Bazylego i do butelki prosecco trzymanej niedbale w dłoni. Bo ludzie się męczą, a szafki przechowują sekrety.

Wszystko zaczęło się, jak zwykle, w poniedziałek.

„Kasia, przyjdź” – powiedziała bezbarwnym tonem Ewa Nowak przez telefon. Tak zwykle mówią albo roboty, albo teściowe, które postanowiły rozpocząć wojnę.

Jej gabinet przypominał zamrażarkę, tylko zimniejszą: można było stamtąd wyjść bez samooceny i bez kariery.

Kasia weszła. Skinęła krótko, służbowo. Za biurkiem – teściowa. Za oknem – warszawskie wieżowce i resztki jej pewności siebie.

„Mamy pewną sytuację…” – zaczęła Ewa Nowak, zaciskając usta. „W sprawozdaniach za ostatni kwartał pojawiła się poważna luka. Prawie sześć milionów złotych. A wszystko podpisane twoim nazwiskiem.”

Kasia usiadła. Nie na oparcie krzesła, ale na sam jego skraj – jakby to była krawędź przepaści. Nie zdążyła nic powiedzieć, tylko gorzko się uśmiechnęła – tym nerwowym grymasem, którego nawet w lustrze nie chciałaby zobaczyć.

„Pani mówi poważnie, Ewo Nowak?” – Kasia starała się mówić spokojnie. „Nie jestem stażystką po kursach. Za każdą cyfrę odpowiadam głową. Proszę sprawdzić historię edycji.”

„Sprawdziliśmy” – przerwała tamta. „Wszystko jest udokumentowane. Podpisy, wyliczenia. Po prostu byłaś nieuważna. Albo… celowo?”

„To ma być prowokacja?” – głos jej się załamał. „Każdy dokument sprawdzam trzykrotnie przed podpisaniem! Kto w ogóle…”

„Wystarczy, Kasia. Jesteś zwolniona. Z paragrafem.”

„A Wojtek wie?” – wyszeptała.

„Oczywiście. Zgodził się.”

W tym momencie wydawało się, że Kasi wyrwano grunt spod nóg. Nie spodziewała się bohaterstwa od męża, ale żeby stanął po stronie matki? Po ośmiu latach małżeństwa i dwóch kredytach hipotecznych?

Wstała. W milczeniu. Tylko na pożegnanie rzuciła:

„Pani, Ewo Nowak, nie potrzebuje synowej. Pani potrzebuje lustra, żeby podziwiać się i powtarzać: «Jaka ja jestem mądra, sukcesowna, silna… i tak samotna, jak drzewo na polu».”

Tamta nie odpowiedziała.

Kasia wyszła.

Co było dalej – jak w koszmarnym filmie: powiadomienie na mailu, blokada w komunikatorze i całkowita cisza ze strony męża.

Po prostu wyparował. Jak kot z klatki schodowej. Ani telefonu, ani wiadomości. Tylko przelew na pięć tysięcy złotych – „na jedzenie”.

Dziękuję, kochany. Akurat miałam ochotę dodać do kolacji odrobinę upokorzenia i usmażyć je na patelni rozczarowania.

Trzeciego dnia po zwolnieniu zadzwonił telefon. Nieznany numer. Znany głos:

„Kasia, to Marek Nowak.”

Mało nie upuściła filiżanki. Były teść. Ten sam, który lata temu odszedł od Ewy Nowak i wyjechał budować domy nad morzem. Dosłownie – fizycznie budował.

„Dowiedziałem się, co się stało” – jego głos był cichy, ale stanowczy. „Chcę się spotkać. Porozmawiać. Może zaoferować pracę.”

Kasia milczała przez chwilę.

„Pan mi wierzy?” – zapytała.

„To nie kwestia wiary” – odparł. „To kwestia sprawiedliwości. I być może twojej szansy na ruch w przód.”

Spotkali się na Nowym Świecie. Przytulna kawiarnia, szare palto, spojrzenie jak z hartowanej stali.

„Odszedłem od tamtej rodziny, ale nie z pamięci” – powiedział Marek Nowak. „Ewa znów miesza błoto, jak dawniej. Ale mam plan. Potrzebuję solidnej księgowej. Ty pasujesz.”

Kasia roześmiała się – gorzko, niemal histerycznie.

„Właśnie publicznie mnie zhańbiono, wyrzucono, a mój mąż, nawiasem mówiąc, nie znalazł nic lepszego, niż się na to zgodzić.”

„Tym bardziej” – uśmiechnął się. „Najwyższy czas na ruch skoczkiem.”

Tej nocy Kasia nie spała. Przeglądała swoje raporty, przypominała sobie każdą korektę. Była pewna: została podstawiona. I wiedziała – jak dokładnie.

Rano przeszukała całą korespondencję z kolegami z pracy. I nagle – odkrycie: kopia wewnętrznego dokumentu, który nigdy nie powinien trafić do finalnego raportu. A jednak trafił. Z jej podpisem. Którego na pewno nie postawiła.

To był włam. A zorganizować to mogła tylko jedna kobieta – z dyplomem ekonomisty i lodowatym sercem.

„Marek Nowak” – powiedziała do słuchawki. „Zgadzam się. I mam coś ciekawego.”

„Świetnie” – nawet nie zapytał, co. Tylko dodał: „Ale wiedz jedno: jeśli to zrobimy – nie będzie już odwrotu.”

„Nie potrzebuję powrotu” – cicho odpowiedziała Kasia. „Tylko ruchu do przodu.”

Następnego ranka znów włożyła elegancką marynarkę i skierowała się do nowego biurowca. Firma Marka Nowaka pachniała ambicją, kawą i cynamonem.

Szła pewnie. Bo po raz pierwszy od wielu dni nie czuła wściekłości ani rozpaczy – tylko przypływ adrenaliny. Jakby stała na starcie, a ktoś już odliczał:

„Raz… dwa… zemsta.”

„Czyli chcesz powiedzieć, że ona po prostu sfałszowała twój podpis?” – Marek Nowak zamyślony kręcił w palcach pendrive’a, jakby trzymał nie nośnik danych, a zawleczkę od granatu.

„Nie” – Kasia zrobiła pauzę, by każde słowo trafiło dokładnie tam, gdzie powinno. – „Ona go *skopiowała*. Skan, edytor graficzny, wklejenie do PDF-a – możliwości jest mnóstwo. Naprawdę nie wiesz, na co stać kobietę, która nie akceptuje synowej?”

„No, żyłem z nią dwadzieścia lat” – prychnął i przymrużył oczy. „Nie wyszedłem z tego suchą stopą – włosy posypały się, nerwy też. A ty jesteś twarda – wytrzymałaś dłużej, niż myślałem. Pięć lat w jej królestwie to jak wyrok w obozie.”

„Pięć i pół” – poprawW końcu Kasia uśmiechnęła się do odbicia w szybie wieżowca, widząc w nim nie ofiarę, ale kobietę, która odnalazła siebie – i nowy początek.

Leave a Comment