Nagle wezwanie lekarza zmieniło wszystko3 min czytania.

Dzielić

Szpital był zatłoczony tego ranka, ludzie krzątali się po korytarzach, wypełniając dokumenty. Moja żona, Zofia Nowak, miała zaplanowane badania krwi i moczu. Gdy weszła do gabinetu, zostałem na korytarzu. Serce waliło mi jak młot, nie rozumiałem, dlaczego dziś jestem tak zdenerwowany.

Po około dziesięciu minutach lekarz dyżurny — mężczyzna w średnim wieku o spokojnej twarzy — wyszedł i skinął na mnie. Zerwałem się z krzesła, myśląc, że potrzebuje informacji o historii medycznej Zosi. Lecz nagle pochylił się i szepnął mi do ucha:

„Panie… niech pan natychmiast wezwie policję.”

Zamarłem. Tysiące pytań rozsadzało mi głowę. Policję? Czy to oznacza, że to nie zwykła choroba? Wysłapałem:
„Doktorze… o co chodzi?”

Jego poważne, przenikliwe spojrzenie przeszyło mnie:

„Proszę zachować spokój. Żona jest teraz bezpieczna, ale wyniki badań i pewne ślady na jej ciele wskazują… że mogła być ofiarą celowego działania przez dłuższy czas. To sprawa dla organów ścigania. Nie możemy jej wypuścić przed przyjazdem policji.”

Poczucie, jakby ziemia uciekała mi spod nóg. Serce ścisnęło się z bólu, myśli wirowały. Ofiara? Jak to możliwe, bym tego nie zauważył?

Lekarz położył mi dłoń na ramieniu i dodał cicho:

„Jest pan jej mężem, ale dla jej dobra musi pan zachować zimną krew. Na razie nic nie mówcie. Potrzebujemy czasu, zanim przyjadą służby.”

Drżącymi rękami wykręciłem numer policji. Głos mi się załamał, gdy w kilku słowach opowiedziałem, co usłyszałem od doktora. Dyżurny uspokoił mnie:
„Proszę zaczekać, patrol zaraz będzie.”

Dziesięć minut później do szpitala weszło dwóch funkcjonariuszy. Porozmawiali z lekarzem, a mnie poprosili, bym zaczekał na korytarzu. Wpatrywałem się w zamknięte drzwi, jakby czas się zatrzymał. Tysiące myśli: Kto mógł skrzywdzić Zosię? Jak mogłem tego nie widzieć?

W końcu wpuścili mnie do środka. Żona stała blada, ze łzami w oczach, unikając mojego wzroku. Doktor westchnął i wyjaśnił łagodnie:

„Podczas badania zauważyliśmy zmiany, które nie pasują do zwykłej choroby. To efekt powolnego zatruwania szkodliwą substancją. Dlatego poprosiłem o wezwanie policji.”

Zaniemówiłem. W głowie pustka, tylko gul w gardle. Ująłem jej dłonie i spytałem:
„Kto ci to zrobił?”

Wybuchnęła płaczem:

„Nie wiem na pewno… ale ostatnio, za każdym razem gdy wypiłam szklankę wody zostawioną w kuchni, robiło mi się słabo i mdlałam. Myślałam, że to zmęczenie. Nie chciałam cię martwić… nawet nie przyszło mi do głowy…”

Łzy same napływały mi do oczu. Czułem wściekłość, bezradność, ale przede wszystkim niewyobrażalny ból. Osoba, z którą dzieliłem życie, cierpiała, a ja tego nie widziałem. Policja zabrała zeznania, zabezpieczyła dowody w naszym mieszkaniu i rozpoczęła śledztwo.

Wtedy zrozumiałem, że życie Zosi uratowała czujność lekarza. Bez jego szeptu nigdy nie poznałbym prawdy. Ścisnąłem jej dłoń i powiedziałem:
„Wszystko będzie dobrze. Dopóki ja tu jestem, nikt cię nie skrzywdzi.”

W kolejnych dniach zaczęła detoksykację. Była bardzo słaba, ale powoli wracała do zdrowia. Policja intensywnie pracowała, by znaleźć winnego. Noce spędzałem bez snu, między trwogą a nadzieją, że wkrótce wszystko się wyjaśni.

Pewnego wieczoru, gdy stałem przy jej łóżku, wzięła mnie za rękę i szepnęła przez łzy:
„Dziękuję… gdybyś nie nalegał, żebym przyszła na badania, mogłoby mnie już nie być.”

Przytuliłem ją mocno, tłumiąc emocje:
„Nie, to doktor cię uratował. Ale obiecuję, nigdy więcej nie zostawię cię samej z tym.”

W tej białej sali, przy jednostajnym dźwięku monitora, czułem dziwny spokój. Wiedziałem, że przed nami jeszcze wiele trudności, ale byłem pewien — dopóki jesteśmy razem, nic nas nie złamie.

Leave a Comment