Osiemioletnia dziewczynka została wyciągnięta na środek ulicy przez swoich wujków, którzy zwymyślali ją i wyrzucili z domu tylko dlatego, że dodała dodatkową łyżkę mleka dla swoich sześciomiesięcznych braci bliźniaków, którzy mieli wysoką gorączkę. Dziewczynka przytuliła ich mocno, a jej bose stopy drżały na chodniku. Nagle zatrzymał się luksusowy samochód. Wysiadł z niego mężczyzna i jednym zdaniem zmienił los trójki dzieci na zawsze.
“Przestańcie już płakać, Kacperku. Filipku, proszę, uspokójcie się. Tak mi was szkoda.” Jej głos drżał ze strachu i poczucia winy. To była ośmioletnia Zosia Kowalska, która po śmierci rodziców mieszkała pod opieką wuja Jana Kowalskiego i ciotki Anny Nowak w Katowicach.
Była drobna jak na swój wiek. Jej dłonie trzęsły się, gdy trzymała braci. Kacper miał gorączkę. Filip dyszał, jego usta były suche i spierzchnięte. Oboje płakali z głodu. Zosia otworzyła szafkę i wyjęła półpustą paczkę mleka modyfikowanego. Rozejrzała się, przełknęła ślinę, dodała dodatkową łyżkę i wstrząsnęła butelką, aż proszek się rozpuścił. Zapach mleka na chwilę uciszył dzieci, ale zaraz zapłakały jeszcze głośniej.
Zosia szepnęła jak modlitwę: “Tylko ten jeden raz, przestańcie płakać. Niech oni nie zauważą, proszę, Boże.” Nagle usłyszała odgłos butów na obcasach tuż za sobą. Anna Nowak stała w drzwiach kuchni, jej wzrok był ostry jak brzytwa. “Co ty wyprawiasz, mała? Mówiłam ci – jedna łyżka dziennie. Chyba nie słyszałaś.” Zosia przytuliła Filipa mocniej, jej głos załamał się. “Ciociu, oni mają gorączkę. Proszę, tylko ten jeden raz. Obiecuję, że będę więcej pracować.”
Anna wyrwała jej butelkę z ręki, nawet nie patrząc na dzieci. “Zawsze masz wymówkę.” Jednym ruchem ręki wylała mleko na podłogę. “Jeśli chcecie mleka, idźcie żebrać na ulicę.” Jan Kowalski wstał w końcu z fotela w salonie. Jego ciemna koszula śmierdziała papierosami. Oparł się o futrynę, jakby oglądał przedstawienie. “Bezużyteczna dziewczyna, żyje na naszym utrzymaniu, a jeszcze się wymądrza. Jeśli tak bardzo chcecie mleka, to wynoście się żebrać. W tym domu nie hodujemy złodziei.”
Zosia uklękła, jedną ręką podtrzymując Kacpra, drugą składając dłonie jak do modlitwy. “Proszę, wujku, ciociu, bracia mają gorączkę, potrzebują mleka. Będę zmywać naczynia, myć podłogi, prać ubrania, zrobię podwójną pracę, wszystko sama.” Anna podeszła, odepchnęła jej dłonie i uderzyła ją mocno w policzek. “Już ci mówiłam, nie rozumiesz?” Złapała ją za włosy i ciągnęła po podłodze. “Wstawaj i wynoś się.”
“Nie, ciociu, proszę, niech dzieci chociaż napiją się mleka!” Zosia złapała się brzegu stołu. Kacper zaczął przeraźliwie krzyczeć. Filip chwycił kołnierz siostry, przestraszony. Jan podszedł, szeroko otworzył drzwi wejściowe i powiedział powoli, jakby ogłaszając wyrok: “Od teraz tu nie mieszkacie. Nie wracajcie, dopóki nie nauczycie się szacunku. I niech sąsiedzi nie widzą tego wstydliwego widowiska.”
Anna szarpnęła mocno, ciągnąc Zosię i dwoje dzieci na ulicę. “Wynoście się. W tym domu nie karmimy śmieci jak wy.” Południowe słońce prażyło rozgrzany chodnik. Bose stopy Zosi przywarły do betonu, brudne i obolałe. Z trudem trzymała oboje dzieci. Kacper leżWtedy drzwi luksusowego samochodu otworzyły się szeroko, a mężczyzna w eleganckim garniturze wyciągnął rękę, mówiąc: “Wsiadajcie, zawiozę was tam, gdzie będziecie bezpieczni”.