Młody Chłopiec Prosił Nasz Klub Motocyklowy o Obecność na Pogrzebie Zamordowanego Ojca-Policjanta4 min czytania.

Dzielić

Małe paluszki chłopca wciąż były poplamione farbą z mazaków, a jego peleryna Supermana wisiała do tyłu.

W kawiarni zapadła cisza, gdy piętnaście członków klubu Żelazne Wilki wpatrywało się w dziecko, które nie ważyło pewnie więcej niż dwadzieścia kilogramów nawet po kąpieli.

„Mama powiedziała, że nie mogę was prosić,” oznajmił chłopiec, dumnie stawiając podbródek. „Ale ona ciągle płacze, a w szkole złośliwcy mówią, że tata nie pójdzie do nieba bez strażników.”

Wielki Tomek — dwa razy w Afganistanie, z czaszką wytatuowaną na karku — delikatnie podniósł kartkę. Był to dziecięcy rysunek kreskowych postaci na motorach, otaczających trumnę, z napisem „PRZYJDŹCIE PROSZĘ” napisanym odbitymi literami.

„Gdzie twoja mama, mały wojowniku?” zapytał cicho Tomek.

Chłopiec wskazał przez okno na zniszczonego fiata, w którym młoda kobieta siedziała z twarzą ukrytą w dłoniach. „Ona się was boi. Wszyscy się was boją. Dlatego potrzebuję was.”

Widziałem, jak Tomek złamał szczękę facetowi, który obraził jego motor. Ale teraz jego dłonie drżały, gdy czytał resztę treści — datę, jutro, i adres Cmentarza Nadrzecznego.

„Jak miał na imię twój tata?” spytał ktoś z tyłu.

„Komisarz Marek Nowak,” odparł chłopiec z dumą. „Był policjantem. Zły człowiek go zastrzelił.”

Cisza stała się jeszcze cięższa.

Policjanci i motocykliści nigdy nie byli naturalnymi sojusznikami. Większość z nas miała na pieńku z mundurowymi — zatrzymania, zaczepki, nawet beaty. A teraz syn gliniarza prosił nas, byśmy uczcili jego ojca.

Tomek powoli wstał. „Jak ci na imię, Superbohaterze?”

„Mikołaj. Mikołaj Nowak.”

„Więc, Mikołaju Nowaku,” Tomek uklęknął, by spojrzeć mu w oczy, „powiedz mamie, że twój tata dostanie największą, najgłośniejszą i najstraszniejszą eskortę do nieba, jaką kiedykolwiek widział policjant.”

Oczy chłopca rozszerzyły się. „Naprawdę? Przyniesiecie?”

„Bracie…” Wąż mruknął z kąta, rozdarty. „To był glina.”

„Był ojcem,” odparł Tomek stanowczo, nie odrywając wzroku od Mikołaja. „A ten mały wojownik właśnie zrobił najodważniejszą rzecz, jaką w tym roku widziałem.”

To, co stało się na pogrzebie nazajutrz, obiegło całą Polskę.

Bo gdy trzystu motocyklistów stawiło się, by oddać hołd poległemu policjantowi…

Następnego ranka przyjechałem na cmentarz dwie godziny wcześniej. Myślałem, że będę pierwszy — może rozeznam teren, przygotuję się na te niezręczności.

Nie miałem racji.

Parking już wypełniały motory. Nie tylko Żelazne Wilki, ale kluby z całego kraju. Wilkołaki, Stalowe Feniksy, Rydwany Śmierci, nawet Chrześcijańscy Jeźdźcy. Wieść rozeszła się w ciągu nocy jak pożar.

„To jest szaleństwo,” szepnąłem do Tomka, który kierował ruchem jak generał.

„Chłopak prosił o strasznych ludzi,” wzruszył ramionami. „Dostanie strasznych ludzi.”

O 9 rano zebrało się już ponad trzysta maszyn. Pogrzeb był dopiero o 10, ale my byliśmy gotowi.

Wtedy zaczęli zjeżdżać policji.

Napięcie było tak gęste, że można je było kroić. Dwie grupy, które zwykle się unikały — lub biły — stały po przeciwnych stronach cmentarza.

Komisarz Kowalski, sierżant z wydziału Nowaka, wysunął się do przodu. Nie sięgał po broń, ale miał rękę blisko kabury.

„Co tu robicie?” Jego ton nie był wrogi, ale też nie przyjazny.

Tomek postąpił krok. „Oddajemy hołd.”

„Gliniarzowi? Od kiedy to—”

„Od kiedy pięcioletni chłopiec wszedł do kawiarni i poprosił,” przerwał mu Tomek. „Twój kolega miał odważniejsze dziecko niż większość dorosłych, jakich znam.”

Zanim Kowalski zdołał odpowiedzieć, powietrze przeciął cienki głosik:

„STRASZNI PANOWIE PRZYSZLI!”

Mikołaj wyrwał się z objęć matki i pognał jak burza, w małym garniturku i pelerynce Supermana wciąż odwróconej do tyłu. Wpadł na Tomka, obejmując go za nogi.

„Przyszliście! Naprawdę przyszliście! Tata będzie teraz bezpieczny!”

Widziałem, jak twarz Kowalskiego się zmienia, coś pękło w tej policyjnej masce. Inni funkcjonariusze też to widzieli — ten mały chłopiec, który trzymał się motocyklisty jak zbawienia.

Matka Mikołaja, Patrycja, podeszła ostrożnie. Była młoda, może dwadzieścia pięć lat, z oczami pustymi od żalu.

„Przepraszam,” szepnęła. „Mówiłam mu, żeby was nie nachodził. Nie wiem nawet, jak was odnalazł—”

„Pani,” przerwał łagodnie Tomek. „Twój syn nie zrobił nic złego. Poprosił o pomoc. Odpowiedzieliśmy.”

„Ale Marek… mój mąż… on…” głos załamał się. „On aresztował niektórych z waszych ludzi. Był surowy wobec naruszeń… Nie rozumiem, dlaczego—”

„Twój mąż robił swoją robotę,” odezwał się Wąż, podchodząc. „My robimy swoją. Dziś naszą robotą jest pokazać jego synowi, że jego tata był ważny.”

Zaalarmowany zakonnik podbiegł, patrząc na nas przytłoczonym wzrokiem. „Przepraszam, ale nie możemy mieć trzystu motorów w kondukcie. Przepisy miejskie—”

„Ja się tym zajmę,” nagle powiedział komisarz Kowalski.

Wszyscy spojrzeli na niego zaskoczeni.

Leave a Comment