Bielizna Blanca, czyli co zyskasz, ucząc się niecodziennego języka”4 min read

Pierwszą rzeczą, którą Marek Kowalski zauważył, nie była ona.
To byli ci dwaj chłopcy.

Stali na krawężniku przed księgarnią w centrum miasta, bawiąc się identycznymi granatowymi czapkami z daszkiem, śmiejąc się z czegoś, co rozumieli tylko oni. Obaj mieli tę samą piaskowo-blond fryzurę, ten sam delikatny dołek w lewym policzku i tę samą niespokojną energię, którą on sam miał w ich wieku. Wyglądali na pięć, może sześć lat — jeszcze na tyle małych, by biegać wszędzie zamiast iść.

Aplikacja Bolta Marka wskazywała, że kierowca będzie za trzy minuty. Spojrzał na mapę w telefonie, po czym znów na chłopców.

Wtedy wyszła z księgarni.

Anna.

Przez chwilę Marek sądził, że to złudzenie. Nie widział jej od sześciu lat, nie od tamtego zimowego listopadowego poranka, gdy wszystko między nimi się skończyło. Miała na sobie beżowy sweter i ciemne dżinsy, włosy trochę krótsze, ale wciąż tego samego miękkiego, kasztanowego koloru, który pamiętał. Wyglądała dojrzalej, ale tak, jak wygląda ktoś, kto dorósł do siebie — spokojniejsza, pewniejsza.

A gdy wzięła chłopców za ręce, coś ścisnęło go w piersi.

Bolt zasygnalizował nowe powiadomienie. Dwie minuty.

Mógł odejść. Mógł wsiąść do samochodu, pojechać na spotkanie i udawać, że tej chwili nigdy nie było. Ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa.

Anna dostrzegła go, gdy poprawiała młodszemu plecak. Jej oczy rozszerzyły się — nie tyle z zaskoczenia, co z rozpoznania, zmieszanego z przelotnym wahaniem.

— Marek — powiedziała cicho, ostrożnie.

— Anno. — Gardło miał suche jak wiór. — Cześć.

Chłopcy spojrzeli na niego ciekawie. Starszy przechylił głowę.

— Mamo, kto to?

*Mamo.*

To słowo uderzyło mocniej, niż się spodziewał.

— To… stary przyjaciel — Anna odparła po chwili. — Marek, to moi synowie, Kacper i Tomek.

Pomachali mu nieśmiało. Kacper, starszy, miał dokładnie ten sam kolor oczu co Marek — szary z lekką zieloną obwódką. Tomek — jego nos. Próbował sobie wmówić, że to tylko złudzenie, ale podobieństwa były zbyt wyraźne, by je zignorować.

— Świetni chłopcy — powiedział, głos bardziej stabilny niż się czuł.

— Dziękuję. — Anna uśmiechnęła się lekko, ale uśmiech nie sięgnął jej oczu.

Zapadła cisza — na tyle długa, by powietrze między nimi wypełniło się tym, co niewypowiedziane. Sześć lat niewypowiedzianego.

— To… mieszkacie tu? — zapytał Marek, bardziej by ją zatrzymać niż z prawdziwej ciekawości.

— Niedaleko — odparła. — Wróciliśmy rok temu.

Ikona Bolta pokazała, że kierowca skręca w ulicę.

Marek zawahał się. Chciał zapytać o chłopców, o ich ojca. Ale gdy ostatnio rozmawiali, to on zakończył ich związek. Był zbyt skupiony na budowaniu firmy, zbyt pewny, że nie pogodzi miłości z ambicją. Teraz, stojąc tu jako milioner z apartamentem w wieżowcu i nikim, kto czekałby w domu, ta decyzja nie wydawała się już taka oczywista.

Chłopców zainteresował przechodzący pies, dając Markowi chwilę sam na sam z Anną.

— Wyglądają… — urwał. — Szczęśliwi. To dobrze.

— Tak — odparła cicho. — Dajemy… sobie radę.

Skinął głową, choć część niego krzyczała, żeby prosić o więcej.

Po raz pierwszy od ich rozstania nie wyglądała na czujną. Wyglądała po prostu na zmęczoną — jak ktoś, kto zbyt długo dźwigał wszystko sam.

Marek pochylił się do przodu, opierając łokcie na kolanach.

— Chcę być częścią ich życia.

Przebiegała wzrokiem po jego twarzy.

— To nie takie proste. Nie wiedzą o tobie. W ten sposób. I… zawsze byłam tylko ja. Oni są moim całym światem.

— Nie próbuję ich od ciebie zabrać — powiedział stanowczo. — Po prostu… nie mogę odejść znowu. Nie teraz.

Jej oczy zmiękły, choć niepewność pozostała.

— Musielibyśmy iść powoli.

— Mogę być cierpliwy — odparł. — Ale nie mogę nic nie zrobić.

Rozmawiali jeszcze godzinę, knując kruchy plan — obiad za tydzień, na razie tylko „przyjaciel mamy, Marek”. Żadnych wyznań, dopóki chłopcy nie będą gotowi.

Gdy się żegnali, Anna spojrzała na niego z czymś bliskim uldze.

— Zmieniłeś się — powiedziała.

— Może — odparł. — Albo może wreszcie zrozumiałem, co jest ważne.

Tej nocy, w swoim apartamencie z widokiem na miasto, Marek siedział w ciszy, odtwarzając w myślach ten dzień. Przez lata myślał, że sukces to budowanie czegoś od zera. Teraz wiedział prawdę: najważniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek stworzy, była wciąż przed nim — dwóch chłopców i druga szansa.

Leave a Comment