Waldemar śmiał się głośno w swoim gabinecie. Dam ci cały mój majątek, jeśli to przetłumaczysz. Krystyna, sprzątaczka, wzięła kartę drżącymi rękami. To, co padło z jej ust, sprawiło, że śmiech zamarł mu na twarzy na zawsze. Waldemar Nowak oparł się o oparcie swojej włoskiej skórzanej foteli za 10 000 zł, obserwując przez okno na 47. piętrze, jak ludzkie mrówki biegają po ulicach miasta, które praktycznie należało do niego.
W wieku 45 lat zbudował imperium nieruchomości, które uczyniło go najbogatszym człowiekiem w kraju, ale też najbardziej bezwzględnym. Jego gabinet był pomnikiem jego ego – ściany z czarnego marmuru, dzieła sztuki warte więcej niż całe domy i panorama miasta, która nieustannie przypominała mu, że stoi ponad wszystkimi.
Ale Waldemar nie czerpał największej radości z bogactwa, lecz z władzy, jaką dawało mu upokarzanie tych, których uważał za gorszych. – „Panie Nowak” – drżący głos sekretarki przerwał jego myśli przez interkom. – „Tłumacze już przyszli”. – „Niech wejdą” – odpowiedział z okrutnym uśmiechem. Czas na przedstawienie.
Przez ostatni tydzień Waldemar zorganizował wyzwanie, które uważał za niemożliwe. Otrzymał tajemniczy dokument jako część rodzinnej spuścizny, napisany w wielu językach, którego nikt nie potrafił w pełni rozszyfrować. Był to stary tekst z symbolami przypominającymi mieszankę arabskiego, mandaryńskiego, sanskrytu i innych języków, których nawet eksperci nie potrafili zidentyfikować. Ale Waldemar zamienił to w swoją ulubioną grę w publiczne upokarzanie.
– „Panie i panowie” – wykrzyknął, gdy pięciu najznakomitszych tłumaczy miasta nerwowo wchodziło do jego gabinetu. – „Witajcie w wyzwaniu, które uczyni was milionerami… albo najbardziej publicznie upokorzonymi ludźmi w waszej karierze”. Tłumacze wymienili między sobą pełne niepokoju spojrzenia.
Wśród nich był doktor Kowalski, ekspert od języków orientalnych, profesor Li, specjalistka od dialektów chińskich, Hassan al-Rashid, tłumacz arabskiego i perskiego, doktor Petrowa, lingwistka zajmująca się martwymi językami, i Robert Wiśniewski, który chwalił się znajomością ponad 20 języków.
– „Macie dokument” – Waldemar potrząsnął starymi kartkami jak szmatą. – „Jeśli którykolwiek z was, ci rzekomi geniusze językowi, przetłumaczy ten tekst w całości, dam wam cały mój majątek. Cały. Mówimy o 500 milionach złotych”. W pokoju zapanowała ogłuszająca cisza.
Tłumacze stracili oddech na myśl o tej ofercie. – „Ale” – Waldemar ciągnął z sadystycznym uśmiechem – „gdy zawiedziecie, a jestem pewien, że tak się stanie, każdy z was zapłaci mi milion złotych za zmarnowany czas i przyzna publicznie, że jest oszustem”.
– „Panie Nowak” – wyjąkał doktor Kowalski – „to przesada. Nikt z nas nie ma takiej sumy”. Waldemar zerwał się, uderzając pięścią w biurko. – „Nikt z was nie ma miliona, bo nikt z was nie jest wart miliona. A ja mam 500 milionów, bo jestem lepszy od was wszystkich”.
Napięcie w pokoju można było kroić nożem.
Nagle drzwi otworzyły się cicho. Do środka weszła Krystyna Kowalczyk, 52-letnia sprzątaczka, pchając swój wózek. Pracowała w tym budynku od 15 lat, zawsze niewidzialna dla ludzi takich jak Waldemar. Jej granatowy uniform był nienaganny, mimo że zaczynała zmianę o piątej rano.
– „Przepraszam, panie” – szepnęła Krystyna, spuszczając wzrok. – „Nie wiedziałam, że ma pan spotkanie. Wrócę później”. – „Nie, nie” – Waldemar zatrzymał ją, wybuchając okrutnym śmiechem. – „Zostań. To będzie zabawne. Patrzcie wszyscy – oto Krystyna, nasza droga sprzątaczka. Krystyna, powiedz tym ekspertom, jakie masz wykształcenie”.
Krystyna poczuła, jak gorąco zalewa jej policzki. – „Panie, ja tylko skończyłam podstawówkę”. – „Podstawówkę!” – Waldemar klasnął sarkastycznie. – „A oto pięciu doktorów i profesorów, którzy prawdopodobnie nie potrafią zrobić tego, co Krystyna robi codziennie – wyczyścić butów”.
Tłumacze patrzyli w podłogę, zawstydzeni nie tylko swoim upokorzeniem, ale także tym, jak Waldemar traktował Krystynę.
– „Wiesz co, Krystyna?” – Waldemar miał pomysł, który uznał za genialny. – „Podejdź. Chcę, żebyś to zobaczyła”. Krystyna podeszła powoli, kurczowo trzymając uchwyt wózka. – „Spójrz na ten dokument” – Waldemar przysunął jej kartki przed oczy. – „Ci pięciu geniuszy nie potrafią go przetłumaczyć. A ty?”
To było retoryczne pytanie – okrutny żart, który miał upokorzyć zarówno Krystynę, jak i profesjonalistów.
Krystyna spojrzała na tekst i coś dziwnego przemknęło przez jej oczy. Przez chwilę, którą tylko profesor Li zauważyła, wydawało się, że Krystyna coś w nim rozpoznała. – „Ja… ja nie umiem tego przeczytać, panie” – odpowiedziała cicho.
– „Oczywiście, że nie” – Waldemar wybuchnął śmiechem. – „Sprzątaczka, która ledwo skończyła podstawówkę, podczas gdy ci rzekomi wykształceni ludzie też nie potrafią!” Zwrócił się do tłumaczy, jego głos stał się jadowity. – „Czy widzicie ironię? Przez lata braliście fortuny za tłumaczenie dokumentów, a teraz nie potraficie zrobić czegoś, z czym nawet Krystyna, sprzątająca toalety, by sobie nie poradziła”.
Krystyna zaciKrystyna wzięła głęboki oddech i niespodziewanie zaczęła płynnie czytać tekst starożytnym sanskrytem, patrząc Waldemarowi prosto w oczy, a jego twarz zastygła w niemym szoku, gdy zrozumiał, że przez te wszystkie lata był ślepy na geniusz, który stał przed nim każdego dnia.



