Dobroć pokojówki i niespodziewana odpowiedź bogacza3 min czytania.

Dzielić

Był to jeden z tych szarych popołudni, gdy niebo wydawało się tak ciężkie, że zaraz runie na ziemię. Zofia Kowalska, służąca w rozległej posiadłości Nowakowskich w Warszawie, zmiatała właśnie marmurowe schody, gdy zauważyła małą postać stojącą przy kutych żelaznych wrotach.

Chłopiec. Boso, z twarzą umazaną błotem, kurczowo obejmował swoje wychudzone ramiona, drżąc od jesiennego chłodu. Jego zapadnięte oczy wpatrywały się w okazałe frontowe drzwi, jakby miały się otworzyć na oścież ku zbawieniu.

Zofii ścisnęło się serce. Widziała w mieście żebraków, ale to było coś zupełnie innego. Chłopiec nie mógł mieć więcej niż sześć lat. Podeszła powoli, ostrożnie.

— Zgubiłeś się, kochanie? — zapytała łagodnie.

Chłopiec przecząco potrząsnął głową. Jego usta były sine od zimna.

Zofia rozejrzała się. Jej pracodawca, Jan Nowakowski, miał być na spotkaniach aż do wieczora. Główny kamerdyner był poza domem, załatwiając sprawunki. Nikt by nie zauważył, gdyby…

Przygryzła wargę, po czym szepnęła: — Chodź ze mną. Tylko na chwilę.

Chłopiec zawahał się, ale poszedł za nią. Jego ubrania były niewiele lepsze niż łachmany. Zofia zaprowadziła go prosto do kuchni, posadziła przy drewnianym stoliku i postawiła przed nim gorącą miskę bigosu.

— Jedz, skarbie — powiedziała cicho.

Chłopiec chwycił łyżkę drżącymi rękami, a jego oczy zabłysły łzami, gdy łapczywie nabierał jedzenie. Zofia obserwowała go znad kuchennego pieca, ściskając srebrny krzyżyk na swojej szyi.

Wtem przez dom rozległ się odgłos zatrzaskiwanych drzwi. Zofia zastygła.

Serce zamarło jej w piersi.

Pan Nowakowski wrócił wcześniej.

Echo jego wypolerowanych butów odbijające się od marmurowej posadzki stawało się coraz głośniejsze. Wszedł do kuchni, spodziewając się ciszy — zamiast tego zobaczył Zofię, sztywno stojącą, i obdartego chłopca pochłaniającego jedzenie z porcelanowej miski.

Widok oszołomił go. Teczka omal nie wypadła mu z dłoni.

Zofia zbladła. — Panie Nowakowski… ja… ja mogę wytłumaczyć…

Ale Jan podniósł dłoń, aby ją uciszyć. Jego przenikliwe spojrzenie przeskoczyło z drżącego chłopca na łyżkę w jego dłoniach. Przez długą, napiętą chwilę nikt nie odezwał się ani słowem.

Powietrze stało się ciężkie, jakby ściany same wstrzymywały oddech.

Zofia była pewna, że to koniec. Że zaraz zostanie wyrzucona bez słowa.

Lecz wtedy głos Jana przeciął ciszę.

— Jak się nazywasz, synu?

Łyżka chłopca zadźwięczała o miskę. Podniósł na niego szeroko otwarte oczy. Jego głos był ledwie szeptem.

— Tomek.

Od tej chwili wzrok Jana Nowakowskiego nie opuszczał Tomka. Chłopiec zjadł zaledwie połowę bigosu, lecz teraz patrzył, zdezorientowany, ale i z odrobiną nadziei. Zofia stała jak skamieniała, niepewna, czy powinna zareagować, czy pozwolić, by ta scena się rozegrała.

W końcu Jan odezwał się ponownie. — Dokończ, Tomek. Nikt nie powinien chodzić głodny, jeśli można temu zaradzić.

Tomek skinął głową, zawahał się tylko na moment, nim znów chwycił za łyżkę. Zofia powoli wypuściła powietrze. Strach, który przed chwilą ściskał jej gardło, zaczął ustępować, zastąpiony ostrożną ulgą. Jan jej nie skarcił. Wręcz przeciwnie — sam zaprosił to dziecko pod swój dach.

Przez kolejne godziny Jan pozostawał w pobliżu, obserwując Tomka z mieszaniną zainteresowania i troski. Gdy chłopiec skończył jeść, Jan zapytał łagodnie: — Gdzie spałeś wczoraj?

Tomek spuścił wzrok. — Na dworze… za sklepem. Nie miałem gdzie iść.

Zofia przełknęła ślinę. Spodziewała się gniewu, reprymendy, lecz reakcja Jana była nie do przewidzenia. SkJan położył dłoń na ramieniu chłopca i powiedział cicho: “Od dzisiaj to już twój dom, synu” – i w tym momencie Tomek wiedział, że jego życie zmieniło się na zawsze.

Leave a Comment