Dziesięć niań w miesiącu – aż pojawiła się ona i wszystko się zmieniło…5 min czytania.

Dzielić

W pałacyku Wiśniewskich nie słychać było śmiechu dzieci, tylko krzyki opiekunek, które jedna po drugiej rzucały pracę. Tak mówili pracownicy i sąsiedzi o okazałej rezydencji Artura Wiśniewskiego, jednego z najbogatszych biznesmenów w kraju. W ciągu miesiąca przez jego drzwi przewinęło się dziesięć opiekunek, a każda uciekała w panice. Problem nie tkwił w wynagrodzeniu.

Wiśniewski płacił fortuny. Nie w wygodach, lecz w trzech małych istotkach zamieszkujących północne skrzydło. Zosia, Hania i Kasia – córki milionera. Miały siedem lat, były identycznymi trojaczkami, lecz różniły się charakterem. Zosia, starsza o kilka minut, zawsze miała zmarszczone czoło, jakby toczyła wojnę ze światem.

Hania, średnia, była najbardziej rozbrykana, specjalistką od złośliwych żartów. Kasia, najmłodsza, milczała, a jej ogromne oczy zdawały się skrywać sekrety zbyt wielkie jak na taką dziewczynkę. Wspólnie zamieniły pałacyk w pole bitwy. Wylewały dzbanki z wodą na opiekunki, chowały buty, sypały mąkę do łóżek, krzyczały wniebogłosy, by złamać cierpliwość każdego.

Lecz prawda, której nikt nie widział, była inna. Te dziewczynki nie były potworami – były sierotami, a każda ich psota to wołanie o pomoc ukryte pod maską bólu. Tamtego ranka na głównym korytarzu rozgrywała się kolejna scena chaosu. Ostatnia opiekunka, z włosami pokrytymi zieloną farbą, biegła płacząc, ciągnąc za sobą walizkę.

“To diablice, nikt ich nie wytrzyma!” – krzyczała, wypychając drzwi wyjściowe. Trojaczki, schowane za kolumną, śmiały się do łez. Hania klasnęła w dłonie z dumą. Jedenaście minut. Wytrzymała krócej niż poprzednia. Zosia jednak nie uśmiechała się tak szeroko. “Tata powie, że jesteśmy problemem” – szepnęła. Kasia zniżyła głos niemal do szeptu. “Tata już tak myśli.” Trzy zamilkły.

W głębi duszy wiedziały, że mają rację. W swoim gabinecie Artur Wiśniewski patrzył przez okno z kamienną twarzą. Wysoki, z wysoko ułożonymi włosami i nienagannym garniturem, wyglądał jak posąg ze stali. Lokaj Andrzej wszedł ostrożnie. “Panie, pani Kowalska zrezygnowała”. Artur zaciął szczękę. Dziesiąta w tym miesiącu. “Tak jest, panie”.

Milioner odwrócił się gwałtownie. “I co? Znajdźcie następną!” Andrzej przełknął ślinę. “Z szacunkiem, panie, żadna nie wytrzymuje. Mówią, że dziewczynki są niemożliwe”. Oczy Artura stały się jeszcze twardsze. “To nie one są problemem, tylko te opiekunki – słabe, nieudolne”.

Opadł na skórzany fotel i mruknął, bardziej do siebie niż do lokaja: “Gdyby tylko była tu Ewa, nic by się nie działo”. Imię jego zmarłej żony zawisło w pokoju jak duch. Odeszła trzy lata temu, a od tamtej pory Artur zakopywał wspomnienia pod tonami pracy i milczenia. W północnym skrzydle trojaczki schowały się w swoim pokoju, tuląc się do siebie.

Choć śmiały się ze swojego wybryku, ciężar gniótł je od środka. “Mama nie pozwoliłaby, żeby co chwilę zmieniały nam opiekunki” – wyszeptała Kasia. “Mamy już nie ma” – odparła Zosia szorstko, choć głos jej drżał. Hania zakryła twarz dłońmi. “Ja tylko chcę, żeby tata znów na nas spojrzał”.

Nikt nie odpowiedział. Cisza stała się nie do zniesienia. Tymczasem przy bramie pałacyku zatrzymała się taksówka. Wysiadła z niej młoda kobieta z małą walizką i skromnym ubraniem. Nazywała się Marianna. Nie pochodziła z ekskluzywnych agencji, nie miała listów polecających – po prostu odpowiedziała na zdesperowane ogłoszenie.

Na widok ogromu rezydencji przełknęła ślinę. Nie wyglądało to na miejsce, gdzie ktoś taki jak ona mógłby się odnaleźć. Strażnik zaśmiał się, gdy ją zobaczył. “Ty, nowa opiekunko, nie wytrzymasz nawet trzech dni”. Marianna spojrzała mu prosto w oczy i odpowiedziała z takim spokojem, że zaskoczyła mężczyznę: “Nie przyszłam, żeby wytrzymać. Przyszłam, żeby zostać”.

Nikt jeszcze nie wiedział, że ta skromna kobieta miała rozbić mur lodu, którego nie przebiły ani pieniądze, ani poprzednie opiekunki, ani nawet sam Artur, i że dzięki niej trzy niewidziane przez nikogo dziewczynki znów miały być zauważone. Żelazna brama zatrzasnęła się z suchym stuknięciem za taksówką. Marianna wzięła głęboki oddech i spojrzała na pałacyk przed sobą – potężny budynek z wysokimi oknami i ogrodami tak idealnymi, że wyglądały jak namalowane. Przycisnęła walizkę do ciała jak tarczę. Nie pierwszy raz zajmowała się dziećmi, ale pierwszy raz w takim domu. Wiedziała, że nie jest tu mile widziana, zanim jeszcze przekroczyła próg.

Przyjęła ją na schodach lokaj Andrzej. Spojrzał na nią z góry na dół z niedowierzaniem – skromne ubranie, znoszone buty, włosy związane zwykłą wstążką. Nic w niej nie pasowało do luksusowej perfekcji rezydencji. “Pani Marianna, tak?” – zapytał suchym tonem. “Tak, proszę pana” – odpowiedziała z nieśmiałym uśmiechem. “Ostrzegam od razu – tutaj nikt nie wytrzymuje. Dziewczynki… No, sam pani zobaczy”. Marianna zacisnęła usta. “Niech się pan nie martwi, wiem, jak postępować z dziećmi”. Mężczyzna parsknął krótkim, ironicznym śmiechem. “Wszyscy tak mówią, zanim uciekną”.

Wewnątrz domu atmosfera była jeszcze chłodniejsza niż marmurowe posadzki. Pracownicy krzątali się, nie patrząc na nią, jakby była niewidzialna. Tylko kucharka Antonina rzuciła jej ciche: “Powodzenia, dziecko”, szepcząc niemal sekretnie. “Tutaj potrzeba więcej serca, a nie pieniędzy”. Marianna podziękowała skinieniem głowy. Nie do końca rozumiała ostrzeżenie, ale wkrótce miała się dowiedzieć.

Zaprowadzono ją do północnego skrzydła. Gdy otworzyły się drzwi, Marianna znalazła się pod ostrzałem trzech par oczu. Zosia, Hania i Kasia siedziały w rzędzie, identyczne z ciemnymi warkoczykami i nieskazitelnymi sukienkami, jak porcelanowe lalki. Żadna się nie uśmiechnęła, żadna nie odezMarianna uśmiechnęła się spokojnie, klękając, by znaleźć się na ich poziomie, i powiedziała: “Więc te trzy dni będą musiały być najlepsze w waszym życiu”.

Leave a Comment