Marek pakował ubrania do walizki, gdy weszłam do naszej sypialni. Żadnych wyjaśnień, żadnego kontaktu wzrokowego, tylko gorączkowe pakowanie, jakby dom stanął w płomieniach. „Co robisz?” – zapytałam.
Nie podniósł nawet wzroku. „To, co powinienem był zrobić lata temu.”
Jego słowa uderzyły mnie z siłą ciosu. Dwadzieścia dwa lata małżeństwa, a tak się to kończy. „Marek, przestań” – złapałam go za ramię, ale się otrząsnął. „Porozmawiaj ze mną. Co się dzieje?”
W końcu spojrzał mi w oczy, a to, co w nich zobaczyłam, przeraziło mnie: pustkę. Żadnych wyrzutów sumienia, żadnego smutku, tylko zimne postanowienie. „Wychodzę, Kasia. Dziś.”
„Jest ktoś inny?” – pytanie wypadło z moich ust, zanim zdążyłam je powstrzymać.
Zawahał się. „Nie chodzi o nikogo innego. Chodzi o to, że muszę znowu oddychać.”
Ale wiedziałam. Jego telefon leżał ekranem w dół od miesięcy, a jego późne spotkania stawały się coraz późniejsze. Tłumiłam podejrzenia, ale teraz wrzeszczały na mnie.
„Musisz przelać moją część oszczędności na moje konto” – powiedział, zapinając walizkę z ostatecznością.
Wtedy ogarnął mnie prawdziwy strach. Pieniądze. Fundusz studencki naszej córki Emilki. Zbiegłam na dół, moje bose stopy uderzając o drewnianą podłogę. Emilka podniosła wzrok spod miseczki z płatkami, jej dwunastoletnia twarz zmarszczona niepokojem. „Mamo, co się stało?”
„Nic, kochanie. Tatuś jedzie tylko w podróż.” – Kłamstwo miało gorzki smak.
Chwyciłam laptopa i zalogowałam się do naszego konta bankowego, trzęsąc się. Spojrzałam na ekran w niedowierzaniu. Nasze konto bieżące pokazywało 1000 złotych. Konto oszczędnościowe – zero. Fundusz Emilki, który zasilaliśmy przez dwanaście lat, który powinien mieć 300 000 złotych – zero.
„Nie” – wyrwało mi się szeptem. „Nie, nie, nie.”
Odświeżyłam stronA potem nastała cisza, taka gęsta, że można ją było kroić nożem, ale w końcu to właśnie w tej ciszy znalazłyśmy siłę, by zacząć od nowa.