Gorące, duszne popołudnie we wsi5 min czytania.

Dzielić

Było upalne popołudnie w naszej wsi. Ja – Ewa – przykucnęłam, zbierając suche gałęzie, by rozpalić ogień. W drzwiach stał mój dziesięcioletni syn, Patryk, i patrzył na mnie swoimi niewinnymi oczami.

„Mamo, dlaczego nie mam taty jak koledzy?”

Nie umiałam odpowiedzieć. Przez dziesięć lat nie znalazłam odpowiednich słów.

**Lata szyderstw i upokorzeń**

Kiedy zaszłam w ciążę, we wsi zaczęły się szepty:

„Boże święty! Bez męża w ciąży! To hańba dla rodziny!”

Zaciśnięte zęby znosiłam wszystko. Z rosnącym brzuchem pracowałam, gdzie tylko się dało – plewiłam, zbierałam plony, zmywałam naczynia w stołówce.

Niektórzy rzucali śmieci pod nasz dom, inni mówili głośno, gdy przechodziłam:

„Ojciec pewnie ją porzucił. Któż by chciał taką hańbę?”

Nie wiedzieli, że mężczyzna, którego kochałam, oszalał z radości, gdy powiedziałam mu o ciąży. Obiecał, że wróci do rodziców i poprosi o zgodę na ślub. Uwierzyłam mu całym sercem.

Następnego dnia zniknął bez śladu.

Od tamtej pory czekałam dzień po dniu – bez wieści, bez wiadomości.

Minęły lata. Wychowywałam Patryka sama.

Były noce, gdy żywiłam urazę, noce, gdy płakałam i modliłam się, by jego ojciec żył… nawet jeśli o nas zapomniał.

**Dziesięć lat walki**

Aby posłać go do szkoły, pracowałam bez wytchnienia. Oszczędzałam każdy grosz, połykałam każdą łzę.

Gdy koledzy dokuczali mu, że nie ma taty, przytulałam go i szeptałam:

„Masz mnie, synku. To wystarczy.”

Ale słowa ludzi bywały jak noże, które raz po raz krajały moje serce.

Wieczorami, gdy Patryk zasypiał, patrzyłam na światło lampy i wspominałam ukochanego – jego uśmiech, ciepłe oczy – i płakałam w ciszy.

**Dzień, gdy pod dom podjechały luksusowe auta**

Deszczowego ranka cerowałam Patrykowi spodnie, gdy usłyszałam warkot silników.

Sąsiedzi wyszli, zaciekawieni.

Przed naszym skromnym domem zatrzymał się sznur czarnych samochodów – lśniących, drogich, jakby przyjechały prosto z miasta.

Ludzie zaczęli szeptać…

**Deszcz, który wszystko zmienił**

Słońce prażyło niemiłosiernie, zamieniając wiejskie drogi w kurz. Siedziałam w tylnym podwórku, zbierając chrust na opał, gdy Patryk stanął w progu.

„Mamo?”

Podniosłam wzrok. Jego drobna sylwetka odcinała się na tle mroku wewnątrz domu.

„Tak, kochanie?”

„Dlaczego nie mam taty?”

To pytanie uderzyło jak kamień w taflę wody.

„Pomóż mi z gałęziami” – wymigałam się, jak zwykle.

**Początek wszystkiego**

Miałam dwadzieścia dwa lata, gdy poznałam Marcina. Przyjechał do wsi na wakacje do ciotki. Wydawał się taki światowy w porównaniu z miejscowymi chłopakami.

Spotkaliśmy się na targu, gdzie sprzedawałam warzywa. Kupił ogórki, których pewnie nie potrzebował, tylko by ze mną pogadać.

Przez trzy miesiące byliśmy nierozłączni. Kiedy powiedziałam mu o ciąży, jego twarz rozpromieniła się szczęściem.

„Jutro wracam do rodziców” – powiedział, ściskając moje ręce. „Porozmawiam z nimi i wrócę po ciebie. Pobierzemy się. Będziemy razem wychowywać dziecko.”

„Obiecujesz?”

„Obiecuję. Wrócę za trzy dni. Cztery, najwyżej.”

Pożegnał mnie na przystanku, całując mnie i kładąc dłoń na moim jeszcze płaskim brzuchu.

„Zaopiekuj się naszym dzieckiem” – powiedział.

To był ostatni raz, gdy go widziałam.

**Okrucieństwo plotek**

Gdy mój brzuch stał się widoczny, Marcin nie wrócił od dwóch miesięcy. Sąsiedzi zauważyli.

„Ewa chyba przytyła” – szeptali na targu.

„Bez męża, a brzuch rośnie.”

„Pewnie jakiś miejski gość ją wykorzystał i uciekł.”

Gdy rodziłam Patryka, położna patrzyła na mnie z dezaprobatą.

„Chłopiec” – powiedziała szorstko. „Choć nie wiem, co z nim zrobisz. Bez ojca pewnie przymrzecie.”

„Nie przymrzemy” – szepnęłam, patrząc na oczy Marcina w twarzy syna.

Nazwałam go Patryk – „szlachetny”. Bo pewnego dnia prawda wyjdzie na jaw.

**Dzień, gdy wszystko się zmieniło**

Minęło dziesięć lat. Pewnego deszczowego ranka, gdy cerowałam ubrania, usłyszałam warkot silników.

Przed domem stanęły czarne limuzyny. Z jednej wysiadł starszy mężczyzna w drogim garniturze. Upadł na kolana w błocie.

„Ewa?” – zawołał łamiącym się głosem. „W końcu was znalazłem. Ciebie i mojego wnuka.”

W jego dłoni zobaczyłam zdjęcie Marcina.

„Kim pan jest?” – spytałam, choć część mnie już wiedziała.

„Nazywam się Jan Kowalski. A Marcin był moim jedynym synem.”

**Prawda**

Marcin zginął w wypadku, wracając do mnie. Przez lata jego ojciec szukał nas po całej Polsce.

„Chcemy, byście zamieszkali z nami” – powiedział pan Jan. „Jesteście naszą rodziną.”

Wieś, która przez lata nas prześladowała, teraz milczała zawstydzona.

**Nowe życie**

Dziś Patryk uczy się w najlepszej szkole. Pan Jan uczy go biznesu, ale też wrażliwości. A ja… wreszcie śpię spokojnie, wiedząc, że ten, którego kochałam, nigdy nas nie opuścił. Tylko odszedł zbyt wcześnie.

Na grobie Marcina Patryk mówi:

„Tato, będę dbał o mamę i dziadków. Obiecuję.”

A ja dziękuję. Za miłość. Za syna. Za deszcz, który zmył naszą przeszłość, byśmy mogli zacząć od nowa.

Leave a Comment