Mała dziewczynka złapała mnie za tatuaż i szepnęła, że tata chce zabić mamę5 min czytania.

Dzielić

Mała dziewczynka w Biedronce złapała mnie za wytatuowane ramię i szepnęła: „Tatuś chce zabić mamusi”, zanim jeszcze zdążyłem zobaczyć, kto za nią idzie.

Mam sześćdziesiąt trzy lata, jestem motocyklistą pokrytym tatuażami i bliznami, a w życiu widziałem już wiele. Wietnam. Barowe bijatyki. Braci ginących na autostradzie. Ale nic nie przygotowało mnie na czysty terror w oczach tej sześciolatki, gdy podbiegła do mnie w alejce z płatkami i uczepiła się mojej kamizelki.

„Proszę, panie” – szepnęła, wtulając się w moją nogę. – „Niech pan udaje, że jest moim tatusiem. Niech pan nie pozwoli mu mnie zabrać”.

Spojrzałem na tę drobną dziewczynkę ze splątanymi brązowymi włosami i siniakami na rękach. Potem podniosłem wzrok i ujrzałem jego. Mężczyzna po trzydziestce. Z czerwonym od gniewu twarzą. Spocony. Przeszukujący półki jak drapieżnik szukający ofiary.

„Kinga!” – wrzasnął. – „Kinga Maria, natychmiast tu podchodź!”

Dziewczynka – Kinga – zaczęła drżeć tak mocno, że czułem to przez moje spodnie. „To mój tatuś” – wyszeptała. – „Ale on już nie zachowuje się jak tatuś. Zrobił mamusi bardzo przykro. Było tyle krwi”.

Krew we mnie ścięła się lodem.

„Jak bardzo przykro?” – zapytałem cicho, kucając przy niej, nie spuszczając wzroku z mężczyzny, który zbliżał się do nas.

„Mamusia już się nie rusza” – głos Kingi był ledwo słyszalny. – „Leży na podłodze w kuchni, wszędzie jest krew, a tatuś powiedział, że jak komukolwiek powiem, to też mnie uśpi na zawsze”.

Mężczyzna nas zauważył. Jego wzrok przykleił się do Kingi. Potem przeniósł się na mnie. Widziałem, jak kalkuluje w głowie. Próbuje zdecydować, czy da radę ze mną wygrać. Czy porwanie córki i ucieczka są warte ryzyka.

Powoli wstałem. Całe moje metr dziewięćdziesiąt i sto dwadzieścia kilogramów. Niech zobaczy moją kamizelkę. Niech zobaczy naszywki. Niech zobaczy blizny na moich kostkach po czterdziestu latach walki.

Niech zobaczy, że jeśli chce dobrać się do tego dziecka, będzie musiał przejść przeze mnie.

„Kinga, kochanie, chodź tutaj” – powiedział mężczyzna, jego głos był napięty. Udawny spokój. – „Tatuś wszędzie cię szukał. Musimy wracać do domu sprawdzić, jak mamusia”.

Kinga mocniej ścisnęła moją kamizelkę. „Nie” – szepnęła. – „Nie, nie, nie”.

Położyłem dłoń na jej głowie. Delikatnie. Ochronnie. „Jest teraz w dobrym miejscu” – powiedziałem do niego. Mój głos nie był delikatny. – „Może powinniśmy kogoś zawołać, żeby sprawdził, co z mamusią. Upewnić się, że wszystko w porządku”.

Twarz mężczyzny się zmieniła. Udawny spokój zniknął. „To moja córka. Masz mi ją oddać natychmiast, albo dzwonię na policję”.

„Dobry pomysł” – odparłem. – „Zadzwońmy na policję. W tej chwili”.

Jedną ręką sięgnąłem po komórkę, drugą wciąż dotykając głowy Kingi. Jego wzrok pobiegł do telefonu. Potem do mnie. Wreszcie do Kingi.

„Kinga, licz do trzech—”

„Nie będziesz niczego liczył” – powiedziałem. Mój głos był teraz ze stali. – „Stoisz tam, gdzie stoisz, a ja dzwonię na dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć. A jeśli zrobisz krok w stronę tej dziewczynki, przekonasz się, co się dzieje, gdy grozisz dziecku w obecności starego motocyklisty, któremu już nic do stracenia nie pozostało”.

Inni klienci zaczęli się zatrzymywać. Gapić się. Pracownik sklepu, może dwudziestoletni chłopak, podszedł bliżej. Mężczyzna zobaczył, że publiczność rośnie.

Uciekł.

Odwrócił się i pognał do wyjścia jak tchórz. Pracownik sklepu ruszył za nim, ale krzyknąłem: „Zostaw go! Dzwonić na policję! Powiedzcie, że doszło do przemocy domowej i możliwego zabójstwa pod—” Spojrzałem na Kingę. „Kochanie, jaki jest twój adres?”

Kinga wypowiedziała swój adres przez łzy. „Słoneczna 47. Żółty domek z połamanym płotem”.

Pracownik już rozmawiał z dyspozytorem. Inni klienci otoczyli nas, pytając, czy mogą pomóc. Kobieta podała Kingi swoją kurtkę, bo dziewczynka trzęsła się gwałtownie.

Uklęknąłem ponownie. „Kinga, słoneczko, policja już jedzie. Sprawdzą, co z mamusią. I znajdą twojego tatusia. Jesteś bezpieczna. Obiecuję ci, że jesteś bezpieczna”.

„A jeśli wróci?” – Jej głos był taki malutki. Tak złamany.

„Wtedy najpierw będzie musiał przeze mnie przejść”. Spojrzałem jej w oczy. „Mam córkę. Ma teraz trzydzieści pięć lat. I gdyby ktoś ją skrzywdził, gdy była mała, zabiłbym go gołymi rękami. Rozumiesz? Trafiłaś na właściwą osobę. Nic ci się nie stanie”.

Policja przyjechała sześć minut później. Trzy radiowozy. Migające światła. Natychmiast wysłali patrole pod adres Kingi, a dwóch funkcjonariuszy zostało z nami w sklepie.

„Panie, może pan opowiedzieć, co się stało?” – zapytała funkcjonariuszka.

Powiedziałem jej wszystko. Każde słowo Kingi. Każdy szczegół, który pamiętałem. Z każdym zdaniem twarz policjantki stawała się bledsza.

„Kinga” – powiedziała łagodnie, klękając. – „Byłaś bardzo, bardzo dzielna. Możesz mi opowiedzieć o mamusii? Kiedy tatuś ją skrzywdził?”

„Dziś rano. Przed śniadaniem. Krzyczeli o pieniądzach, a potem tatuś złapał patelnię i uderzył mamusię w głowę. Upadła i już się nie podniosła”. Kinga płakała. – „Było tyle krwi. Tatuś kazał mi iść do pokoju, ale słyszałam, jak rozmawia przez telefon. Mówił, że zabierze mnie daleko, żeby nikt nas nie znalazł”.

Radio funkcjonariuszki zasyczało. „Jednostka 47, jesteśmy przy Słonecznej 47. Kobieta poszkodowana, nieprzytomna, uraz głowy. Pogotowie na miejscu. Jest źle”.

„Żyje?” – zapytała funkcjonariuszka do radia.

Szum. Potem: „Ledwo. Pracują nad nią”.

Kinga to usłyszała. „Mamusią żyje?” – Spojrzała na mnie„Mamusią żyje?” – Spojrzała na mnie z rozpaczliwą nadzieją, a ja, choć łzy zalewały mi oczy, skinąłem głową i szepnąłem: „Tak, słoneczko, lekarze teraz jej pomagają”.

Leave a Comment