Siedmioletni Tomek siedział za swoim małym składanym stołem przez trzy godziny, nie mając ani jednego klienta, jego łysa głowa przykryta była żółtą bejsbolówką, a wychudzone dłonie drżały, gdy raz po raz przestawiał kubki.
Osiedle unikało go od tygodni, od kiedy rozeszła się wiadomość, że jego nowotwór jest nieuleczalny.
Patrzyłem z werandy, jak samochody zwalniały, zauważały go i przyspieszały. Rodzice z dziećmi przechodzili na drugą stronę ulicy, by nie mijać jego stoiska.
Jedna matka nawet zasłoniła oczy swojemu dziecku, gdy się spieszyli, jakby rak był zaraźliwy. Jakby spojrzenie na umierające dziecko mogło rzucić na nich klątwę.
Tomek nie płakał. Po prostu siedział w swojej jaskrawożółtej koszuli, która zwisała na jego chudym ciele, i czekał. Jego słoik na pieniądze pozostawał pusty. Uśmiech nie opuszczał jego twarzy, choć widziałem, jak drży mu dolna warga.
Wtedy rozległ się pomruk. Niski i głęboki, jak zbliżająca się burza. Tomek podniósł głowę. Oczy rozszerzyły mu się ze zdumienia. Czterech motocyklistów na Harleyach zbliżało się powoli, ich skórzane kurtki lśniły w popołudniowym słońcu.
Sąsiedzi zaczęli chować dzieci do domów. Pani Nowak zatrzasnęła drzwi, jakby ulicę ogarnęła panika. Ale Tomek wstał. Po raz pierwszy od trzech godzin.
Przodujący motocyklista, ogromny mężczyzna z siwą brodą, zatrzymał się przed stoiskiem. Zdjął kask i wtedy zauważył karteczkę przyklejoną pod ceną.
Jego twarz zmieniła się. Odwrócił się do swoich towarzyszy, coś powiedział i wszyscy wyłączyli silniki.
– Hej, mały wojowniku – powiedział motocyklista, podchodząc. – Ile kosztuje szklanka?
– Dwa złote, proszę pana… – głos Tomka był ledwo słyszalny. – Ale… – wskazał na notatkę.
Motocyklista uklęknął, by przeczytać. Jego ramiona zaczęły drżeć. Ten groźnie wyglądający mężczyzna płakał, czytając słowa Tomka.
“Nie sprzedaję lemoniady. Sprzedaję wspomnienia. Moja mama potrzebuje pieniędzy na mój pogrzeb, ale nie wie, że ja wiem. Proszę, pomóżcie mi pomóc jej, zanim umrę. – Tomek, lat 7.”
Motocyklista wstał powoli, wyjął portfel i włożył pięćset złotych do słoika.
– Wezmę dwadzieścia szklanek, braciszku. Ale tylko jedną wypiję. Resztę daj moim braciom.
– Nie musiał pan… – oczy Tomka napełniły się łzami.
– Musiałem – głos motocyklisty był ochrypły. – Jak się nazywasz, wojowniku?
– Tomek. Tomek Kowalski.
– Ja jestem Wilk. A to są moi bracia – Orzeł, Dąb i Brat. Jesteśmy z klubu Weterani. Wszyscy służyliśmy. A ty właśnie dzisiaj jesteś naszym dowódcą.
Twarz Tomka rozpromieniła się. – Byliście żołnierzami?
– Tak – odparł Wilk łagodnie. – A ty walczysz w bitwie trudniejszej niż wszystko, co my znamy. To prawdziwa odwaga, co robisz.
Wtedy wybiegła mama Tomka, Anna. – Tomek! Co ty…? – Zamarła na widok motocyklistów.
– Proszę pani – Wilk zdjął okulary. – Pani syn to wyjątkowe dziecko. Próbuje się o panią zatroszczyć, pomimo że sam… – nie mógł dokończyć.
Anna rozpłakała się. – Tomek, kochanie, ty nie musisz się martwić o pieniądze.
– Ale, mamo… – szepnął Tomek. – Słyszałem, jak rozmawiałaś z babcią. Powiedziałaś, że nie masz na… na potem. Chciałem pomóc.
Wilk uklęknął przy niej. – Proszę pani, ile mu pozostało?
– Sześć tygodni – wyszeptała. – Może mniej. Nowotwór jest już w mózgu. Lekarze mówią, że nic nie da się zrobić.
Wilk wstał i wyjął telefon. – Orle, zwołaj wszystkich. Mały wojownik potrzebuje pomocy.
W ciągu godziny na ulicy stało czterdziestu siedmiu motocyklistów. Każdy podszedł do stoiska, przeczytał notatkę i wrzucił pieniądze. Niektórzy dali dwadzieścia złotych, inni po sto. Jeden starszy mężczyzna z naszywką “Afganistan” włożył tysiąc i nie mógł mówić ze łzami w oczach.
Tomek próbował nalać lemoniadę, ale ręce mu się trzęsły. Wilk delikatnie przejął dzbanek.
– Pozwól, braciszku. Ty pokazuj, ja naleję.
– Dlaczego wszyscy jesteście dla mnie tacy mili? – zapytał Tomek.
Dąb, o wytatuowanych ramionach, ukląkł. – Bo przypominasz nam, o co walczyliśmy. Dla dzieci takich jak ty. Dzieci, które nie powinny stawać przed takimi bitwami.
Brat dodał: – I bo troszczymy się o siebie nawzajem. Ty troszczysz się o mamę. My troszczymy się o ciebie.
Przez następne pięć tygodni motocykliści organizowali przy stoisku Tomka pikniki. Zapraszali przyjaciół, inne kluby, weteranów. Słoik zamienił się w wiadro.
Lokalne media podchwyciły temat: “Umierający chłopiec zbiera tysiące dzięki motocyklistom”.
Tomek słabł. W czwartym tygodniu nie mógł już stać. Wilk zbudował mu specjalne krzesło. W piątym tygodniu ledwo mógł utrzymać oczy otwarte. Motocykliści siedzieli przy nim, nalewali lemoniadę, gdy on przysypiał.
W ostatnią sobotę, gdy Tomek jeszcze wyszedł, przyjechało ponad dwustu motocyklistów. Każdy podszedł, włożył pieniądze i szepnął: – Dziękujemy, wojowniku.
Tomek zebrał 200 000 złotych. Wystarczyło na pogrzeb, spłatę kredytu mamy i fundusz dla innych chorych dzieci.
Tomek zmarł pewnego wtorkowego ranka. Motocykliści utworzyli honorową straż, odprowadzając go na cmentarz.
Na pogrzeb przyjechało trzystu czterdziestu siedmiu motocyklistów. Wypełnili cmentarz. Wilk wygłosił mowę:
“Tomek miał siedem lat. Nie sprzedawał lemoniady dla zabawek. Sprzedawał wspomnienia. Chciał, by jego mama była bezpieczna. W ciągu pięciu tygodni pokazał więcej odwagi i miłości niż większość ludzi przez całe życie.”
Po pogrzebie klub założył Fundusz Pamięci Tomka. Co roku organizują zbiórki,Do dziś zbierają pieniądze dla innych dzieci, a na osiedlu wciąż stoi stoisko Tomka, przypominając wszystkim, że nawet najmniejszy bohater może zmienić świat na lepsze.



