Motocykliści zabrali moich niepełnosprawnych synów do EnergyLandii, gdy inni rodzice prosili, żebyśmy nie przyjeżdżali, bo zepsujemy wszystkim zabawę. Moi chłopcy, Kacper i Tymek, obaj na wózkach, marzyli o tej wycieczce od dwóch lat.
Dwa lata patrzenia, jak koledzy dzielą się zdjęciami i opowieściami, podczas gdy oni siedzieli w domu. Dwa lat oszczędzania każdego grosza. Dwa lata planowania tego jednego, doskonałego dnia.
W końcu uzbierałam odpowiednią sumę. Kupiłam bilety online. Zorganizowałam specjalny transport. Dopytałam o dostępność dla wózków. Powiedziałam chłopcom, że jedziemy w sobotę, 14 października. Odliczali dni na kalendarzu, zaznaczając każdy grubą czerwoną kreską.
Kacper, jedenastolatek z mózgowym porażeniem dziecięcym, każdego ranka ćwiczył przed lustrem swój najszerszy uśmiech. „Chcę wyglądać szczęśliwie na zdjęciach, mamo” – mówił.
Tymek, dziewięcioletni chłopiec z dystrofią mięśniową, spisał listę wszystkich atrakcji, które chciał wypróbować, nawet tych, na które jego wózek nie pozwalał. „Może chociaż popatrzę, jak inne dzieci się bawią” – powiedział. „To i tak będzie fajne.”
Rano, gdy mieliśmy wyjechać, napisałam do lokalnej grupy rodziców na Facebooku. Zapytałam, czy ktoś też będzie tego dnia w parku, licząc, że chłopcy poznają nowych przyjaciół. Odpowiedzi złamały mi serce.
„Proszę to przemyśleć. Kolejki i tak są długie, a wózki tylko je wydłużają.”
„Moja córka ma tego dnia urodziny w parku. To jej wyjątkowy dzień, a widok niepełnosprawnych dzieci ją zdenerwuje.”
„Może wybierzcie się w dzień dla osób z niepełnosprawnością? To niesprawiedliwe wobec zwykłych rodzin.”
Jedna z matek napisała prywatnie: „Nie chcę być niemiła, ale mój syn boi się wózków. Możecie wybrać inny dzień?”
Płakałam w łazience. Pokazałam wiadomości mężowi, Darkowi. Ten uderzył pięścią w ścianę, a potem usiadł na łóżku i również się rozpłakał.
Jak powiedzieć dzieciom, że świat nie chce ich w parku rozrywki? Jak wytłumaczyć, że ich wózki sprawiają innym dyskomfort?
Skłamaliśmy. Powiedzieliśmy, że park jest zamknięty z powodu remontu. Twarz Kacpra spochmurniała. Tymek tylko skinął głową i odjechał do swojego pokoju. Słyszałam, jak płacze za drzwiami.
Wtedy Darek zrobił coś desperackiego. Zadzwonił do swojego dawnego przyjaciela z liceum, Tomka. Tomek należał teraz do klubu motocyklowego.
Typów, którzy wyglądają groźnie, ale zbierają pieniądze dla dziecięcych szpitali. Darek nie widział go od lat, ale mimo to wykręcił numer.
„Potrzebuję pomocy” – powiedział do słuchawki. „Moi chłopcy… ci rodzice… chcieliśmy tylko jednego dobrego dnia.” Nie rozumiałam słów Tomka, ale Darek płakał jeszcze mocniej. „Dziękuję. Dziękuję bardzo.”
Trzy godziny później trzy motocykle warknęły pod naszym domem.
Trzej potężni mężczyźni w skórzanych kamizelkach zsiedli z maszyn. Tomek, którego Darek nie widział od dekady, oraz dwaj inni, którzy przedstawili się jako Niedźwiedź i Marek.
Wyglądali dokładnie tak, jak ci rodzice z Facebooka – jak ludzie, przed którymi przechodziliby na drugą stronę ulicy.
Tomek podszedł prosto do Kacpra i Tymka, którzy wyglądali przez okno. „Hej, chłopcy, jestem przyjacielem waszego taty. To moi bracia, Niedźwiedź i Marek. Słyszeliśmy, że chcieliście pojechać do EnergyLandii.”
Oczy Kacpra były wielkie jak spodki. „Mama powiedziała, że zamknięte.”
„Cóż…” – Tomek spojrzał na mnie – „nie jest zamknięte. I zabierzemy was tam. Wszyscy. Rodzice też. A jeśli komuś nie spodobają się wasze wózki, będzie miał do czynienia z nami.”
Niedźwiedź uklęknął przy wózku Tymka. „Wiesz, co jest fajne w parkach rozrywki, kumplu? Najlepszy widok jest zawsze z wysokości wózka. Widzisz rzeczy, które inni przeoczą.”
Marek wyjął telefon i pokazał Kacprowi zdjęcie. „To moja córka, Ola. Też jeździ na wózku. Rozszczep kręgosłupa. Bywa w EnergyLandii co miesiąc. Mówi, że obsługa świetnie traktuje dzieci na kółkach.”
„Dzieci na kółkach” – powtórzył Kacper, uśmiechając się po raz pierwszy tego dnia. „Podoba mi się.”
Załadowaliśmy wózki do busa. Trzej motocykliści prowadzili drogę, ich maszyny warczały jak burza. Na każdym czerwonym świetle Tomek odwracał się i dawał chłopcom kciuk w górę. Oni odpowiadali tym samym, uśmiechając się, jakby już jechali na rollercoasterze.
Przy wejściu czuliśmy na sobie spojrzenia. Rodzina z dwójką niepełnosprawnych dzieci i trzech postawnych motocyklistów. Byliśmy tym, czego tamci rodzice się bali. Tomek zapłacił za bilety, zanim zdążyliśmy zaprotestować. „To nasza treatka” – powiedział. „Wasze chłopaki zasługują na najlepszy dzień w życiu.”
Pierwsza próba przyszła przy karuzeli. Kobieta z trójką dzieci spojrzała na wózek Kacpra i powiedziała głośno do męża: „Dlatego powinniśmy byli jechać do innego parku.” Niedźwiedź to usłyszał. Powoli podszedł, całe jego 195 cm i 130 kg masy. Kobieta przyciągnęła do siebie dzieci i cofnęła się.
Ale Niedźwiedź tylko się uśmiechnął. „Pani, ten chłopak na wózku? Ma na imię Kacper. Czekał na tę karuzelę dwa lata. Pani dzieci są przepiękne. Założę się, że chętnie pojeżdżą obok niego. Dzieci nie widzą wózków. Widzą innych dzieci.”
Pięcioletnia córka kobiety pociągnęła ją za rękaw. „Mamo, mogę jechać obok niego? Jego wózek jest zielony! Zielony to mój ulubiony kolor!”
I tak lody zostały przełamane. Dziewczynka jechała obok Kacpra, gadając bez przerwy o kolorach. Kacper promieniał. Gdy karuzela się zatrzymała, dziecko przytuliło go. „Jesteś moim nowym przyjacielem!” – oznajmiła.
Tymek chciał spróbować wirujących kubków. Młody operator wyglądał na zestresowanego. „Nie wNa koniec dnia, gdy słońce zachodziło za horyzontem, a śmiech chłopców mieszał się z terkotem wózków, zrozumieliśmy, że prawdziwa siła nie kryje się w mięśniach, ale w sercach tych, którzy potrafią dać innym skrzydła.



