Nędzna sierota zmuszona do małżeństwa z biedakiem, nieświadoma jego tajemnicy3 min czytania.

Dzielić

Wieś leżała cicho pomiędzy dwoma zielonymi wzgórzami, gdzie kurz łagodził ostre krawędzie świata, a plotki rozchodziły się szybciej niż wiatr. Mieszkała tam dziewiętnastoletnia Bogna — o głosie delikatnym jak poranna rosa i oczach, które uspokajały niczym chłodna woda na poparzone dłonie. Mówili, że jej uroda mogła osłodzić nawet najbardziej gorzkie słowa.

Ale dla Bogny piękno nigdy nie było błogosławieństwem. Było ciężarem.

Osierocona przez pożar w wieku jedenastu lat, trafiła pod opiekę wuja, Tadeusza Kowalczyka, i jego żony, ciotki Haliny, którzy wychowywali swoje córki, Kasię i Olę. W ich domu Bogna nie była krewną, tylko parą rąk do pracy. Wstawała przed świtem, by nosić wodę. Zamiatała podwórko, aż kurz nie śmiał się pokazać. Gotowała posiłki, których rzadko mogła skosztować na gorąco.

„Bogna, umyj te talerze, natychmiast!” — warknęła pewnego dnia ciotka Halina, gdy para jeszcze unosiła się z garnka. „Myślisz, że ładna buzia pozwoli ci uciec z tego domu? Głupia dziewczyna!”

Bogna zrozumiała, że milczenie chroni kości. Odpowiedź ściągała karę spania na podwórzu. Łzy — śmiech.

Ale cisza w niej nie rodziła goryczy. Witała starszych. Pomagała kobietom na targu dźwigać ciężar przekraczający siły. Nie cieszyła się z cudzego nieszczęścia. Ta dobroć — połączona z cichym spojrzeniem — zaczęła przyciągać zalotników. Niektórzy przychodzili dla Kasi lub Oli, ale widząc Bognę, zapominali, po co przyszli.

„Kim jest ta dziewczyna o tych spokojnych oczach?” — szepnął pewien mężczyzna do wuja przy bramie, nie wiedząc, że to jego siostrzenica.

Tej nocy dom zatrząsł się od krzyków.

„Przesłaniasz swoim siostrom światło!” — syknęła ciotka Halina, wyrzucając jej pantofle w kurz. „Każdy facet tu przychodzi i zmienia zdanie. Co ty im dajesz?”

„Nawet z nimi nie rozmawiam” — wyszeptała Bogna.

„Zamknij się!” — warknął wuj. „Stoisz jak drewniana figura. Skoro sama się nie szanujesz, zadbam, byś nigdy nie zaznała małżeństwa. Jak będzie trzeba, wydam cię za wariata.” Jego policzek wypalił na jej twarzy pieczęć nowego losu.

Odtąd nie siadała już z rodziną przy stole. Myła się pod zepsutym kranem w głębi podwórka. Kiedy przychodzili goście, kuzynki przezywały ją — „nasza służąca” — tak, jakby była głucha.

Pewnego upalnego soboty pojawił się nieznajomy. Kulał, opierając się na drewnianym kiju. Kapelusz zacieniał twarz, a ubranie nosiło ślady długiej drogi. Wyglądał na zmęczonego, może rannego — jakby trzymała go w całości tylko wola.

Sąsiedzi patrzyli, jak skręca w podwórko Kowalczyków. Mówił niewiele, ale gdy odciągnął wuja w kąt, oczy Tadeusza zapłonęły jak lampa naftowa.

„Mówisz poważnie?” — wuj syknął. „Chcesz ją poślubić?”

„Mam dość, by zapewnić byt skromnej kobiecie” — odparł mężczyzna spokojnie.

Uścisnęli dłonie jak po udanej transakcji. Tej nocy wuj zebrał rodzinę.

„Bogna, usiądź” — powiedział. „Znaleźliśmy ci męża.”

„Kto to jest?” — spytała.

„Nie twoja sprawa. Weźmie cię taką, jaką jesteś. Bez posagu. Zabierz swój przeklęty wdzięk i wynoś się.”

Kasia prychnęła. „Niech spyta. Może marzyła o synu Kulczyka.”

„Zamknij się” — warknęła ciotka Halina. „Robimy jej przysługę. Ślub za dwa tygodnie.”

Tej nocy sen zapomniał do niej przyjść. Tak miało wyglądać jej życie? Wyrzucona za kulawWieśniacy patrzyli, jak Bogna odchodzi w stronę nowego życia, a wiatr niósł za nią tylko echo ich zdumienia.

Leave a Comment