Od dnia, gdy przyprowadzili swoje dziecko do domu, czarny pies o imieniu Czarek nagle stał się nieustannym strażnikiem sypialni. Na początko Michał i jego żona uznali to za dobry znak: pies chronił dziecko, pilnując drzwi. Jednak już po trzech nocach ich spokój został zburzony.
Czwartej nocy, dokładnie o 2:13, Czarek zesztywniał na czterech łapach, jego sierść zjeżyła się jak igły, a niski warkot skierował się w stronę łóżeczka obok łóżka. Nie szczekał, nie rzucał się, tylko warczał, długo i urywanie, jakby ktoś tłumił jego głos z cienia.
Michał zapalił lampkę i podszedł, by uspokoić dziecko. Mała Zosia spała spokojnie, jej usta poruszały się, jakby ssała, wcale nie płacząc. Lecz oczy Czarka były wbite w łóżko. Przywarł do podłogi, wyciągnął szyję i wcisnął nos w zakurzoną, ciemną przestrzeń, warcząc. Michał uklęknął, zapalił latarkę w telefonie i zobaczył tylko kilka pudeł, zapasowe pieluchy oraz gęsty cień, nieruchomy jak bezdenna otchłań.
Piątej nocy to samo powtórzyło się o 2:13. Szóstej nocy żona Michała, Ania, obudziła się gwałtownie, słysząc drapanie – powolne, celowe, jak paznokcie ciągnięte po drewnie. “To pewnie myszy” – powiedziała, głos jej drżał. Michał przysunął łóżeczko bliżej szafy i postawił pułapkę w kącie. Mimo to Czarek wpatrywał się w ramę łóżka, wydając krótkie pomruki za każdym razem, gdy dziecko się poruszyło.
Siódmego wieczoru Michał postanowił nie spać.
Siedział na krawędzi łóżka przy zgaszonym świetle, tylko lampka z korytarza rzucała wąski smugę złotego blasku. Jego telefon był gotowy do nagrywania.
O 1:58 przez lekko uchylone okno wpadł podmuch wiatru, niosąc wilgotny zapach ogrodu.
O 2:10 dom wydawał się pusty, pozbawiony życia.
O 2:13 Czarek poderwał się, nie od razu warcząc, lecz patrząc na Michała, przyciskając nos do jego dłoni, jakby błagał o uwagę. Potem posuwał się powoli, jakby polując, i skierował pysk pod łóżko. Jego warkot stał się głęboki i przeciągły, jakby nie dopuszczał, by cokolwiek się wydostało.
Michał podniósł światło telefonu. W tym krótkim błysku zobaczył ruch. Nie mysz. Dłoń, bladą, zielonkawą, umazaną błotem, wijącą się jak pająk. Światło zatrzęsło się, gdy jego ręka zadrżała. Michał cofnął się gwałtownie, uderzając w szafę. Ania usiadła, zasypując go pytaniami. Zosia spała dalej, mleko wilgotne na jej ustach.
Michał chwycił córeczkę, osłonił ją własnym ciałem i sięgnął po stary kij bejsbolowy. Czarek rzucił się pod łóżko, jego warczenie przekształciło się w gwałtowne szczekanie, pazury drapały drewno. Z ciemności dobiegł lodowaty dźwięk drapania, a potem cisza. Światło zamrugało. Coś cofnęło się w głąb, długie i szybkie, zostawiając smugę czarnego pyłu.
Ania szlochała, błagając, by zadzwonił na policję. Drżącymi palcami Michał wybrał numer. W ciągu dziesięciu minut przybyli dwaj funkcjonariusze. Jeden schylił się, przesuwając pudełka latarką. Czarek zasłonił łóżeczko, wyszczerzając zęby. “Spokojnie” – powiedział policjant. “Niech pan pozwoli mi sprawdzić…” Pod łóżkiem było pusto. Tylko wzburzony kurz i ślady pazurów, wijące się po deskach podłogi.
Latarka zatrzymała się na szczelinie w ścianie przy wezgłowiu: drewno było nacięte na tyle, by mogła przejść dłoń. Zapukał; odgłos był pusty. “Tu jest jama. Czy ten dom był remontowany?”
Michał pokręcił głową. W tej chwili Zosia jęknęła. Oczy Czarka zabłysły; odwrócił głowę w stronę szczeliny i warknął. Z ciemności dobiegł chrapliwy szept: “Ciii… nie budź go…”
Nikt w domu nie spał po tym szeptcie.
Młodszy funkcjonariusz, Kuba, wezwał wsparcie. Czekając, wyrwał drewnianą listwę u podstawy ściany. Dziwnie, gwoździe były nowe, błyszczące na tle starego, zniszczonego drewna. “Ktoś majstrował tu miesiąc, dwa temu” – powiedział. Michałowi zaschło w gardle. “Kupiłem ten dom od starszego małżeństwa trzy miesiące temu. Mówili, że tylko odświeżyli salon i naprawili sufit, nie sypialnię.”
Łomem Kuba wyważył deskę. Za nią znajdowała się pusta przestrzeń, czarna jak gardło jaskini. Stęchły smród mieszał się z innym: zepsutym mlekiem i talkiem. Czarek odciągnął Michała, warcząc. Ania przycisnęła dziecko do siebie, serce waliło jej jak młot.
Kuba skierował światło do środka.
“Jest tam kto?” Cisza. Lecz gdy snop światła przemknął, wszyscy zobaczyli: drobne przedmioty (smoczek, plastikową łyżeczkę, zmiętą ściereczkę) i dziesiątki kresek wyrytych w drewnie, krzyżujących się jak sieć.
Gdy przybył zespół, wsunęli małą kamerę i wyciągnęli brudną szmatę. W środku był zapisany, pożółkły notes, z drżącym, kobiecym pismem:
“Dzień 1: Śpi tutaj. Słyszę jego oddech.”
“Dzień 7: Pies wie. Pilnuje, ale nie gryzie.”
“Dzień 19: Muszę być cicho. Chcę tylko dotknąć jej policzka, usłyszeć jej płacz bliżej. Nie budźcie nikogo.”
Wpisy były krótkie, nerwowe, jakby pisane w ciemności.
“Kto tu wcześniej mieszkał?” – zapytał jeden z policjantów. Michał przypomniał sobie mgliście: trzy miesiące temu, podczas odbioru domu, starsze małżeństStarsza kobieta przedstawiła ją wówczas cicho: “To nasza siostrzenica, Martyna, jest trochę nieśmiała”.