Od dnia, gdy przynieśli swoje maleństwo do domu, czarny pies o imieniu Czarek nagle zamienił się w nieustającego strażnika sypialni. Na początku Krzysztof i jego żona, Ania, uznali to za dobry znak – pies chronił dziecko, pilnując drzwi. Ale już po trzech nocach ich spokój legł w gruzach.
Czwartej nocy, dokładnie o 2:13, Czarek zesztywniał na czterech łapach, sierść nastroszona jak igły, warcząc w stronę łóżeczka ustawionego przy łóżku. Nie szczekał, nie rzucał się – tylko warczał, długo i urywanie, jakby ktoś tłumił jego głos z cienia.
Krzysztof zapalił lampkę i podszedł go uspokoić. Dziecko spało spokojnie, ustami cmokając we śnie. Ale oczy Czarka były wbite w przestrzeń pod łóżkiem. Krzysztof przyklęknął, włączył latarkę w telefonie i zobaczył tylko pudła, zapasowe pieluchy oraz gęsty cień, który zdawał się nie mieć dna.
Piątej nocy powtórzyło się to samo. Szóstego – Ania obudziła się nagle, słysząc drapanie, powolne i celowe, jakby ktoś przeciągał paznokciami po drewnie. „To pewnie myszy” – powiedziała drżącym głosem. Krzysztof przesunął łóżeczko bliżej szafy, postawił pułapkę w rogu. Mimo to Czarek wpatrywał się w nogi łóżka, wydając krótkie warknięcia za każdym razem, gdy dziecko się poruszyło.
Siódmego wieczoru Krzysztof postanowił nie spać. Usiadł na krawędzi łóżka w ciemności, zostawiając tylko włączoną lampkę z korytarza. Telefon trzymał w gotowości, by nagrać, jeśli coś się wydarzy.
1:58 – podmuch wiatru wślizgnął się przez uchylone okno, niosąc wilgotny zapach ogrodu.
2:10 – dom wydał się pusty, jakby wszelki życie z niego uciekło.
2:13 – Czarek poderwał się, nie warcząc od razu, tylko patrząc na Krzysztofa, przyciskając nos do jego dłoni, jakby ostrzegając. Potem zaczął skradać się w stronę łóżka i wbił pysk w podłogę. Jego warknięcie było głębokie, przeciągłe, jakby coś blokował.
Krzysztof skierował światło telefonu. W tym krótkim błysku zobaczył ruch. Nie mysz. Dłoń, bladozieloną, brudną, wygiętą jak pająk. Światło zadrżało, gdy jego ręka się zatrzęsła. Krzysztof odskoczył, uderzając w szafę. Ania usiadła, pytając wystraszona. Dziecko spało dalej, mleko sącząc z ust.
Krzysztof porzucił rozsądek, chwycił synka i osłonił go plecami, sięgając po stary kij bejsbolowy. Czarek rzucił się pod łóżko, jego warczenie zamieniło się w szaleńcze szczekanie, pazury drapiąc podłogę. Z ciemności dobiegł zgrzytliwy odgłos, a potem cisza. Światło zamrugało. Coś cofnęło się w głąb, szybko, zostawiając smugę czarnego pyłu.
Ania szlochała, błagając, by zadzwonił na policję. Drżącymi rękami Krzysztof wykręcił numer. W dziesięć minut przybyło dwóch policjantów. Jeden przyklęknął, oświetlając latarką i odsuwając pudła. Czarek zasłonił łóżeczko, wyszczerzając zęby. „Spokojnie” – powiedział funkcjonariusz. „Pozwól mi sprawdzić…” Pod łóżkiem było pusto. Tylko wzburzony pył i ślady pazurów na podłodze.
Latarka zatrzymała się na szczelinie w ścianie przy wezgłowiu – drewno było nacięte na tyle, by zmieściła się tam dłoń. Zapukali – odgłos był pusty. „Tu jest puste miejsce. Robiliście tu remont?”
Krzysztof pokręcił głową. Wtedy dziecko jęknęło. Oczy Czarka zabłysły; odwrócił łeb w stronę szczeliny i zawarczał. Z ciemności dobiegł szept, chrapliwy, ludzki: „Ciii… nie budźcie go…”
Nikt w domu już tej nocy nie spał.
Młodszy policjant, Marek, wezwał wsparcie. Czekając, oderwał listwę przy podłodze. Dziwnie – gwoździe były nowe, lśniwMarek spojrzał na Krzysztofa i Anię, a w jego oczach odbiło się zrozumienie, że czasem największe strachy kryją się nie w ciemności, ale w ludzkich sercach, które zbyt długo zostają same.