Moja rodzina była przekonana, że porzuciłam służbę w marynarce. Stałem w milczeniu na ceremonii mojego brata, gdy nagle generał spojrzał na mnie i powiedział: “Panie pułkowniku, dobrze, że pan tu jest.”
Tłum zamarł. Ojcowi opadła szczęka.
Mam na imię Zofia Nowak, mam 35 lat i stoję z tyłu sali podczas ceremonii mojego brata w mundurze cywilnym, zupełnie niezauważona przez rodzinę, która uważa, że nie podołałam wojskowej służbie. Ironia? Jestem pułkownikiem w jednostkach specjalnych Sił Powietrznych. Ze względów bezpieczeństwa narodowego utrzymywałam swoją prawdziwą służbę w tajemnicy przez lata. Gdy rozglądam się po sali, dostrzegam, że generał dowodzący jednostką mojego brata patrzy w moją stronę – jego oczy rozszerzają się w zdumieniu.
Zanim opowiem, co było dalej, powiedzcie – skąd oglądacie tę historię? Dajcie znać, jeśli też zdarzyło wam się ukrywać swoje sukcesy przed tymi, którzy w was nie wierzyli.
Dorastałam w Gdańsku jako córka emerytowanego kapitana marynarki, Tomasza Nowaka. W naszym domu doskonałość w służbie wojskowej nie była tylko oczekiwana – była wymagana. Ściany zdobiły pamiątki związane z morzem, a rozmowy przy obiedzie kręciły się wokół strategii morskiej i historii wojskowości. Ojciec opowiadał historie ze swoich rejsów, a mój młodszy brat, Jacek, chłonął każde słowo. Ja też słuchałam z równym zainteresowaniem, ale moje osiągnięcia nigdy nie były odbierane w ten sam sposób.
“Zosia ma bystry umysł” – mówił ojciec swoim kolegom z floty – “ale brakuje jej dyscypliny, by służyć.”
To ocena bolała, bo od dzieciństwa marzyłam, by pójść w jego ślady. Biegałam przed szkołą, studiowałam książki o taktykach morskich i dostałam się do Akademii Marynarki Wojennej z doskonałymi ocenami. Gdy otrzymałam przyjęcie, był to najszczęśliwszy dzień mojego życia. Ojciec nawet mnie przytulił – gest tak rzadki, że wydawał się niemal monumentalny.
“Nie zmarnuj tej szansy” – powiedział szorstko, choć w jego głosie było coś, co chciałam uznać za dumę.
Akademia była wszystkim, o czym marzyłam – wymagająca, ale satysfakcjonująca. Wyróżniałam się w strategii i treningach. Tego, czego moja rodzina nigdy się nie dowiedziała, to fakt, że w trzecim roku tajni oficerowie dostrzegli moje umiejętności i zaoferowali mi miejsce w ściśle tajnym programie. Wymagało to natychmiastowego przejścia i absolutnej dyskrecji.
Zasugerowano mi stworzenie przykrywki – najprostszej możliwej. Miałam udawać, że nie dałam rady w Akademii. To było wiarygodne, bo wielu utalentowanych ludzi odpadło, a plotka nie przyciągnęłaby uwagi. Zgodziłam się, wierząc, że kiedyś rodzina pozna prawdę.
Myliłam się.
“Nie rozumiem, jak mogłaś to wszystko zmarnować” – powiedziała mama, Elżbieta, podczas pierwszej wizyty po moim “wypadnięciu”. Jej rozczarowanie widoczne było w zaciśniętych ustach i unikaniu spojrzenia. “Twój ojciec pociągał za sznurki, by cię tam wzięli.”
“Nie prosiłam go o to” – odpowiedziałam cicho, bo tajność mojej nowej służby zamykała mi usta.
Ojciec był gorszy. Nie krzyczał, nie wygłaszał kazań. Po prostu przestał o mnie mówić. Gdy krewni pytali o dzieci, rozpromieniał się, opowiadając o osiągnięciach Jacka, który szedł tradycyjną drogą, którą ja rzekomo porzuciłam, a o mnie zmieniał temat.
Święta Dziękczynienia stały się próbą wytrzymałości.
“Jacek został wybrany do zaawansowanego szkolenia taktycznego” – ogłaszał ojciec, krojąc indyka z precyzją. “Jest najlepszy w swojej klasie.”
“Jesteśmy tacy dumni” – dodawała mama, kładąc dłoń na ramieniu Jacka, patrząc gdzieś obok mnie. “To cudowne, gdy dzieci znajdują swoje powołanie.”
Moja kuzynka, Małgosia, zawsze bezceremonialna, spytała pewnego razu przy stole: “Zosia, ciągle pracujesz w tym korporacyjnym biurze?”
To była moja przykrywka – nudna praca w ubezpieczeniach, która odstraszała od dalszych pytań.
“Tak” – odpowiedziałam, łykając kłamstwo i dumę. “Nadal tam jestem.”
“Dobre benefity” – odparła z cienkim uśmiechem, który mówił wszystko o jej opinii na temat moich wyborów.
Tymczasem moja prawdziwa kariera rozwijała się w oszałamiającym tempie. Nie mogłam mówić o nocnych operacjach w krajach, gdzie oficjalnie nie było polskich żołnierzy. Nie mogłam wspomnieć o zdobytych informacjach, które uratowały życie, ani o odznaczeniach przechowywanych w bezpiecznym miejscu. Nie mogłam wyjaśnić miesięcy ciszy, gdy operowałam pod przykrywką.
Każdy sukces w tajnym świecie kontrastował z rozczarowaniem w oczach rodziny. Gdy zostałam majorem, moi rodzice dyskutowali o tym, jak Jacek dostał się do elitarnego programu. Gdy odebrałam Order Krzyża Wojskowego w zamkniętej uroczystości, mama narzekała przed przyjaciółmi, że jej córka “nie potrafi się w życiu odnaleźć.”
Sam Jacek nie był złośliwy. Po prostu szedł za przykładem rodziców, stając się coraz bardziej zdystansowany. Czasem dzwonił, by pochwalić się sukcesami, zawsze kończąc niezgrabnym:
“No to… jak tam praca w korpo?”
Wymamrotałam gratulacje, podając mgliste informacje o swoim fikcyjnym życiu zawodowym, nienawidząc każdej sekundy tego kłamstwa.
Mijały lata. Dzieląca nas przepaść rosła, a ja nauczyłam się nie przejmować opinią rodziny, skupiając się na misjach. Ale głęboko w środku ból bycia rodzinnym rozczarowaniem nigdy nie zniknął. Każdy sukces w tajnym życiu miał cień – świadomość, że ludzie, którzy powinni być ze mnie najbardziej dumni, nawet nie wiedzieli.
Moje przejście z Akademii Marynarki do jednostek specjalnych Sił Powietrznych było nagłe i intensywne. Gdy rodzina myślała, że lizuję rany i godzę się na przeciętność, przechodziłam jedno z najtrudniejszych szkoleń w wojsku. Program, który mnie zwerbował, specjalizował się w wywiadzie i analizie danych z bezpośrednim zastosowaniem taktycznym – rzadkie połączenie, pasujące do moich umiejętności.
Ośrodek szkoleniowy znajdował się w nieoznakowanej bazie na Mazowszu. Dni zaczynały się o 4:00, kończyły po północy. Kondycja fizyczna była tylko podstawą. Prawdziwa praca polegała na analizPewnego dnia, gdy Jacek otrzymywał swoje odznaczenie jako żołnierz jednostki specjalnej, generał zauważył mnie w tłumie i zasalutował, mówiąc: “Panie pułkowniku, dobrze, że pani jest” – a wtedy cała moja rodzina po raz pierwszy zobaczyła prawdziwą mnie.



