Rozdział 1: Cień na korytarzu
Zosia Nowak opanowała sztukę bycia niewidzialną już na początku trzeciej klasy w Liceum im. Wisławy Szymborskiej. Poruszała się po szkole jak duch – wzrok wbity w podłogę, ramiona przygarbione, obecność tak nikła, że nauczyciele czasem zapominali odhaczyć jej obecność, nawet gdy siedziała w pierwszej ławce. Za duże bluzy z kapturem, wyświechtane dżinsy i zwyczaj jedzenia obiadów samotnie w bibliotece tworzyły pancerną warstwę anonimowości, chroniącą ją przed szkolnymi hierarchiami i drobnymi okrucieństwami typowymi dla nastolatków.
Ale Zosia odkryła, że niewidzialność to też supermoc.
Z ukrycia widziała wszystko. Wiedziała, którzy uczniowie handlują papierosami za salą gimnastyczną, którzy nauczyciele faworyzują uczniów granicząc z nieprofesjonalizmem, i którzy „popularni” ukrywają zaburzenia odżywiania, problemy rodzinne i zaległości w nauce pod warstwą perfekcyjnej maski. Najważniejsze jednak – od trzech lat dokumentowała terror prowadzony przez Marka „Dresa” Kowalskiego, kapitana szkolnej drużyny piłki nożnej, dla którego główną rozrywką było uprzykrzanie życia innym.
Dres był wszystkim, czym Zosia nie była – metr dziewięćdziesiąt muskularnego ciała i pewności siebie, z charyzmą, która sprawiała, że dorośli mu ufali, a rówieśnicy bali się go jak ognia. Wcześnie zrozumiał, że talent sportowy, pieniądze rodziców i fizyczna przewaga chronią go przed konsekwencjami, a słabszych uczniów może traktować jak rozrywkę. Nauczyciele przymykali oko na jego wybryki, bo zdobywał dla szkoły puchary. Dyrektor ignorował skargi, bo jego ojciec finansował szkolne wyjazdy. Reszta uczniów milczała, bo sprzeciw oznaczał bycie następną ofiarą.
Przez trzy lata Zosia patrzyła, jak Dres systematycznie niszczy pewność siebie i bezpieczeństwo dziesiątek osób. Wpychał pierwszaków do szafek, zabierał kieszonkowe tym, którzy nie mogli sobie na to pozwolić, rozpuszczał plotki, przez które niektórzy zmieniali szkołę. W głowie prowadziła katalog jego ofiar, metod i szkolnych zaniedbań, które pozwalały mu na bezkarność.
Punktem krytycznym był wtorkowy poranek października, gdy Zosia, przyszła wcześniej, usłyszała stłumiony płacz z łazienki przy sali gimnastycznej. W środku znalazła Krzysia Wiśniewskiego – drobnego drugoklasistę w grubych okularach, który zawsze poruszał się z nerwowością kogoś oczekującego ataku. Chłopak leżał skulony na kafelkach, trzymając bolące przedramię, a po policzkach spływały mu łzy upokorzenia.
Nad nim staDres uśmiechał się z zadowoleniem, masując kostki. “Następnym razem zastanów się dwa razy, zanim wpadniesz na mnie na korytarzu, okularniku.”



