**Dzisiejszy wpis w dzienniku:**
Trzech zarozumiałych mężczyzn zauważyło piękną kobietę na wózku inwalidzkim i uznali, że to łatwy cel. Śmiali się z niej, popychali jej wózek i kpili z odznaki na protezie nogi. Nie mieli pojęcia, że właśnie znieważyli starszego chorążego marynarki wojennej, a jej oddział był już w drodze.
To historia o Kasi, niepełnosprawnej weterance, byłej członkini jednostki specjalnej. Gdy banda chuliganów postanowiła ją prześladować w kawiarni w Warszawie, nie zdawali sobie sprawy, że cichy obserwator rozpoznał świętą odznakę na jej nodze i wezwał pomoc. To, co się wydarzyło potem, było lekcją szacunku, gdy ośmiu żołnierzy jednostki GROM stanęło w obronie swojej dowódczyni i opowiedziało o jej poświęceniu.
Trzech hałaśliwych motocyklistów swoją butą wprawiło w nerwowe napięcie całą kawiarnię. Goście wpatrywali się w talerze, a młoda kelnerka miała łzy w oczach. Wszyscy się ich bali. Wszyscy oprócz kobiety na wózku, spokojnie siedzącej w kącie. Jej brak strachu stał się wyzwaniem, którego nie mogli zignorować. Widzieli w niej słabą ofiarę. Nie mieli pojęcia, że popełniają największy błąd w życiu.
Miała na imię Kasia. Była po trzydziestce, piękną kobietą z długimi, kasztanowymi włosami i spokojnymi, jasnobrązowymi oczami, które zdawały się widzieć na wylot. Miała na sobie prostą, szarą koszulkę i czarne dżinsy. Jej sylwetka była krągła, z wyraźnie zarysowaną klatką piersiową i silnymi ramionami, które zdradzały lata treningu. Siedziła z godnością, nieruchomo, jak skała. Na ramie wózka lśniła mała, okrągła odznaka – znak jednostki specjalnej. Kasia przeszła piekło i wróciła. Jej protezy, ukryte pod spodniami, były przypomnieniem ceny, jaką zapłaciła za uratowanie swojego zespołu. Kawiarnia miała być jej azylem, kawałkiem normalności, o którą tak zaciekle walczyła. Ale tego dnia spokój został zburzony.
Ci trzej mężczyźni byli żywym uosobieniem braku szacunku. Byli głośni, chamsey wobec personelu, zachowywali się, jakby to oni tu rządzili. Ich przywódca, wysoki mężczyzna z zimnymi oczami i tatuażami na ramionach, zauważył, jak Kasia patrzy na nich spokojnie, bez strachu. Jej brak lęku uznał za obrazę. Podeszli do jej stolika, ciężko stąpając butami.
– No, patrzcie, co tu mamy – warknął przywódca, przebiegając wzrokiem po jej ciele. – Ślicznotka sama jak palec. Co, chłopak cię tu zostawił?
Kasia tylko na niego spojrzała, jej oczy były twarde jak kamień. – Wszystko w porządku – powiedziała cicho, ale stanowczo.
Jej spokój go rozwścieczył. Wskazał grubym palcem na odznakę na wózku. – A to co? Fanka wojska? Naklejkę z chipsów sobie przyczepiłaś?
– Zasłużyłam na nią – odparła, a w jej głosie było coś niebezpiecznego.
– Zasłużyłaś? – Wybuchnął śmiechem, ostrym i przykrym. – Pewnie, teraz to kalekom do jednostek specjalnych droga stoi. Bardzo śmieszne.
Jego kumple przyłączyli się do śmiechu, który rozległ się w nagle zamilkłej kawiarni. Inni goście odwracali wzrok, zbyt przestraszeni, by interweniować.
W kącie przy małym stoliku młody mężczyzna w prostej koszulce i dżinsach obserwował sytuację, zaciskając pięści pod stołem. Był żołnierzem na urlopie. Widział odznakę na wózku i wiedział, co oznacza. Widok tych bandytów, którzy szydzili z niej i z kobiety, która ją nosiła, napełnił go wściekłością.
Przywódca nachylił się, opierając dłonie na poręczach wózka, więżąc Kasię. – Wiesz co? Nie podoba mi się twoja mina – warknął. Zanim zdążyła zareagować, mocno pchnął wózek. Przechylił się gwałtownie, uderzając w stolik. Filiżanka z kawą przewróciła się, rozlewając gorący płyn na jej kolana i podłogę. Kasia spojrzała na bałagan, a potem na niego, jej twarz była maską zimnej furii. Nie powiedziała ani słowa.
Młody żołnierz widział już dość. Wiedział, że sam nie da rady trzem silnym mężczyznom. Ale wiedział, kto to zrobi. Wstał cicho, wyszedł na ulicę i wyciągnął telefon. Wybrał numer, który miał użyć tylko w nagłych wypadkach – bezpośrednią linię do starszego chorążego lokalnego oddziału GROM.
– Starszy chorąży – powiedział cicho, ale stanowczo. – Jestem w kawiarni „Pod Błękitnym Fartuchem” na głównej ulicy. Są tu jacyś ludzie, nękają niepełnosprawnego weterana. – Zamilkł na chwilę. – Proszę pana, to jedna z naszych. Ma odznakę na wózku. Prawdziwą. – Słuchał przez chwilę. – Tak, proszę pana. Teraz.
Odłożył telefon. Wiedział, że pomoc – ta właściwa – jest w drodze. Wrócił do kawiarni, serce waliło mu jak młot. Nie tknął jedzenia. Tylko czekał i obserwował.
Następne dwadzieścia minut wydawały się wiecznością. W kawiarni panowała gęsta, nerwowa cisza. Inni goście unikali patrzenia w stronę Kasi, ale ich wzrok i tak wracał tam co chwilę. Personel chował się za barem. Nikt się nie odzywał. Nikt nic nie robił.
Krzysiek i jego kumple, uraduNastępnego ranka w kawiarni wisiała nowa tabliczka: „Tu szanujemy bohaterów, nawet jeśli nie noszą mundurów”.



