Zraniony włóczęga i lekarz, który zmienił wszystkoMąż, który niegdyś ją odtrącił, teraz leżał na stole operacyjnym, a ona, z zimną determinacją, podniosła skalpel, by uratować życie człowieka, który kiedyś ją zdradził.2 min czytania.

Dzielić

Późny wieczór spowijał miasto lekką, wilgotną mgiełką, a w powietrzu unosił się chłód. Wąską, opustoszałą aleją ciągnęły się długie, powykręcane cienie od latarni. Joanna, chirurg z zawodu, i jej mąż Krzysztof wracali do domu po kolacji u znajomych. Cisza była tak głęboka, że nagle, ledwo słyszalne jęki dobiegające z gęstych krzewów bzu, brzmiały wyjątkowo wyraźnie.

— Słyszysz? — szepnęła zaniepokojona Joanna, zatrzymując się.

— Słyszę — mruknął Krzysztof, nie zwalniając kroku. — Pewnie jakiś pijak się przewrócił. Chodź, zaczyna mżyć.

Ale Joanna już skręciła z asfaltu na mokrą trawę. Lekarska intuicja, wyćwiczona latami, nie pozwalała jej przejść obojętnie.

— Muszę sprawdzić — powiedziała stanowczo. — Może mu naprawdę źle.

— Dlaczego zawsze się wtrącasz? — rzucił rozdrażniony Krzysztof, nie odrywając wzroku od drogi. — Nie jesteś na dyżurze. Przestań się udzielać. Chodź, jestem zmęczony.

Nie odpowiedziała, już przedzierając się przez gałęzie. W gąszczu krzaków na wilgotnej ziemi leżał mężczyzna, skulony, przyciskając ręce do boku. Światło księżyca, przeciskające się przez liście, uwydatniło ciemną, rozlewającą się plamę na jego kurtkę. Joanna uklękła — jej palce natychmiast stały się lepkie od ciepłej krwi. Rana była poważna, najwyraźniej nożowa.

— Wzywaj pogotowie! — krzyknęła do męża, który stał na ścieżce z grymasem obrzydzenia.

Krzysztof niechętnie podszedł bliżej, ale w jego oczach nie było współczucia ani niepokoju — tylko irytacja.

— No i mamy — syknął. — Zaraz będzie cała ta feta: policja, przesłuchania, nieprzespana noc! Po co ci to było?

Nie czekając na odpowiedź, odwrócił się i odszedł, zostawiając ją samą w ciemności, klęczącą obok umierającego. W tej chwili między nimi powstała pierwsza, ale już nie do pokonania przepaść.

— Cicho, niech pan nie rusza się — powiedziała łagodnie, ale stanowczo Joanna, pochylając się nad rannym. — Oddycha pan spokojnie. Pomoc już jedzie. Wszystko będzie dobrze.

Jej głos był spokojny i pewny — tym samym, który przez lata pracy setkom pacjentów przywracał nadzieję przed operacją. Mężczyzna przestał jęczeć, oddech stał się głębszy. Patrzył na nią z niDwa lata później, gdy trzymała na rękach swoje dziecko, a Dymitr delikatnie całował ją w czoło, uświadomiła sobie, że tamta noc wśród krzewów bzu była nie końcem, lecz początkiem prawdziwego życia.

Leave a Comment