Dzisiaj było dla mnie prawdziwe przeżycie. Jechałem autostradą A2 w stronę Warszawy, gdy zobaczyłem coś, co złamało mi serce. Przy poboczu stała wilczura – przemoczona, wychudzona, z oczami pełnymi desperacji. Głośno szczekała, patrząc w dół nasypu.
Z początku myślałem, że znalazła resztki jedzenia. Ale po co tak się męczyć w taką ulewę? Zatrzymałem samochód, wysiadłem i podszedłem bliżej.
I wtedy zobaczyłem – mały szczeniak, przyciśnięty do betonowej ściany, bezskutecznie próbował się wydrapać. Miał ranę na łapce i nie mógł się ruszyć. Gdy tylko wilczura mnie zauważyła, jej szczekanie zmieniło się w żałosne skomlenie, jakby błagała o pomoc.
Ostrożnie wziąłem szczeniaka i wyniosłem go na drogę. Oboje – matka i mały – stali teraz obok siebie, mokrzy, ale cali. Odetchnąłem z ulgą i już miałem wsiąść do auta, gdy stało się coś dziwnego. 😨
Wilczura ruszyła za mną. Gdy tylko otworzyłem drzwi, stanęła tuż przed maską, blokując wyjazd. W jej spojrzeniu nie było agresji – tylko prośba. Wtedy zrozumiałem – nie chciała mnie puścić.
Otworzyłem drzwi od pasażera. W tej samej chwili oboje wskoczyli do środka, jakby na to czekali.
Teraz mieszkają ze mną. Oba są niesamowicie mądre i pełne życia.
Czasem się zastanawiam – czy może specjalnie zorganizowali tę „scenę” na poboczu, żeby znaleźć dobrego właściciela? A może to był tylko przypadek… Ale jedno wiem na pewno – psy potrafią być sprytniejsze, niż nam się wydaje.



